- Liz, wstawaj! No wstawaj!
Elizabeth czuła jak ktoś ją szarpie za ramię. Otworzyła leniwie oczy i przetarła je dłońmi, aby się rozbudzić. Siedziała przed nią Linsey w swojej błękitnej piżamie.
- C... co się stało? - zapytała Eliza sennym głosem.
- Chyba lunatykowałaś. - powiedziała Linsey nieco zaniepokojonym głosem.
Elizabeth rozejrzała się po pokoju. Znajdowała się pod oknem, między łóżkami Alicji i Barbary. Nie miała pojęcia jak się tu znalazła, ale widząc, że ma na sobie piżamę, rzeczywiście musiała lunatykować.
- Tylko ty się obudziłaś? - zapytała Elizabeth wstając z podłogi.
- Tak naprawdę to nawet nie spałam. Jakoś nie mogłam zasnąć. - odpowiedziała Linsey, otrzepując piżamę z kurzu.
- Dlaczego?
- Sama nie wiem. Teraz mam mnóstwo zmartwień na głowie.
Elizabeth przytaknęła i już miała zamiar się położyć, gdy znowu usłyszała głos Linsey.
- Zejdziesz ze mną na chwilę do pokoju wspólnego? Zostawiłam tam chyba książkę od zielarstwa.
Eliza westchnęła. Najchętniej położyłaby się spać. Pomijając fakt, że należała do osób strasznie leniwych, to w dodatku była naprawdę zmęczona.
- No weź, Liz. - powiedziała błagalnym tonem Linsey.
- No dobra. - poddała się Elizabeth i ześlizgnęła się z łóżka.
Założyła szary sweter i ruszyła za Linsey.
W pokoju wspólnym było dość jasno. Na stolikach leżały jeszcze rzeczy Gryfonów. Nic, z wyjątkiem kroków Elizabeth i Linsey, nie przerywało idealnej ciszy panującej w pomieszczeniu.
Kiedy dziewczęta już podeszły do stolika, na którym leżała książka Linsey, usłyszały szepty dochodzące ze schodów prowadzących do dormitoriów chłopców.
- Możesz trochę ciszej? Chyba, że chcesz pobudzić cały Gryffindor.
- Właśnie to miałem zamiar zrobić. Dzięki George.
Elizabeth mimowolnie się uśmiechnęła i spojrzała na Linsey, która tylko przewróciła oczami.
- No to dobrze ci idzie. - powiedziała, patrząc jak bliźniacy zatrzymują się na jej widok.
- Gdzie idziecie? - zapytała po chwili.
- Nigdzie. - mruknął George.
- No nie wiem. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wychodzi o godzinie trzeciej w nocy z dormitorium.
- A wy to co?
- Powiedziała nikt przy zdrowych zmysłach - wtrąciła się Elizabeth.
- No więc? - zapytała Linsey.
- A niby dlaczego mamy wam mówić? - zapytał obojętnie Fred.
- A niby dlatego, że chyba Hermiona i Ron dawno nie mieli nic poważnego do roboty.
- Naprawdę sadzisz, że boimy się Rona? RONA? - zapytał drwiąco George.
- Wiecie, ja to bym nie chciała mieć problemów, ale to wasza sprawa.
- Wiesz co George? Nie ma sensu się kłócić, tylko tracimy czas. Powiedz im gdzie idziemy. - wtrącił się Fred.
- Ale wtedy będą chciały iść z nami. - odparł George.
- Trudno. To pójdą.
George westchnął i spojrzał obojętnie na Linsey.
- Skoro tak, to idziemy do kuchni.
- Do kuchni? - zapytała najwyraźniej zaskoczona Linsey.
- Tak, do kuchni.
- Gdzie jest kuchnia?
- Możemy wam pokazać. I tak nie mamy innego wyjścia.
Linsey spojrzała na Elizabeth pytająco, a ta tylko przytaknęła.
- To chodźmy. - powiedziała i ruszyła w stronę wyjścia.
Kiedy wyszli z pokoju wspólnego ogarnęła ich ciemność. Cicho zbiegli ze schodów i ruszyli w stronę kuchni.
Po chwili stanęli przed obrazem srebrnej misy pełnej owoców. George połaskotał gruszkę, a ta zachichotała i zamieniła się w zieloną klamkę.
Kiedy weszli do środka Elizabeth zaniemówiła; wokół niej pojawiło się mnóstwo skrzatów. Uśmiechnęła się szeroko i kucnęła, aby móc z nimi porozmawiać.
- Ymm... cześć. - zaczęła nieśmiało.
- Dzień dobry, lady. - pisnęła nieśmiało jakaś skrzatka.
- Jestem Elizabeth, a ty?
- Jestem Śpioszka, lady.
Elizabeth czuła jakby rozmawiała z jakimś niezwykle kulturalnym dzieckiem.
- Miło Cię poznać Śpioszko. A wy? - zwróciła się do innych skrzatów.
Każdy skrzat zaczął, z wyraźnym zakłopotaniem, mówić jak się zwie. Eliza przytakiwała i starała się wszystkie zapamiętać. Nagle poczuła czyjąś rękę na ramieniu.
- Rozmawiasz ze skrzatami? - usłyszała głos Freda.
- Tak, to bardzo ciekawe stworzenia.
Chłopak kucnął obok niej i obserwował jej rozmowę ze skrzatami. Po chwili istoty rozmawiały z Elizabeth bardziej pewnie i na ich twarzach zaczynały malować się uśmiechy. Eliza też wyglądała na niezwykle podekscytowaną. Freda bawiło to co robiła, jednak wyglądała przy tym na tak szczęśliwą, że nie chciał jej przerywać. Po jakimś czasie Elizabeth złapała się za brzuch.
- Jesteś głodna? - zapytał Fred.
- Trochę - odpowiedziała dziewczyna, na co skrzaty drgnęły.
- Zaraz coś przyniesiemy Elizabeth, lady! - pisnęła Śpioszka i ruszyła z innymi skrzatami, aby coś upichcić.
Fred wstał i wyciągnął rękę w stronę Elizy. Ta złapała ją i również wstała. Dopiero teraz zobaczyła Linsey; objadała się pasztecikami, a skrzaty co chwilę przynosiły jej następne.
- Chcesz gdzieś usiąść? Może przy kominku? - zapytał Elizy Fred.
- Tak, jasne. - odpowiedziała dziewczyna i po chwili już siedziała obok Freda, patrząc się w ogień.
Następnie podbiegła do nich Śpioszka, niosąc dla każdego talerz naleśników, polanych syropem klonowym.
Elizabeth zaczęła je jeść z wielkim apetytem, gdyż jeszcze nigdy nie jadła tak pysznych naleśników. Kiedy skończyła, podziękowała, oddała talerz jakiemuś skrzatowi i zwróciła się w stronę kominka. Ponownie poczuła przyjemne ciepło na twarzy. Odwróciła się w stronę Freda. Patrzył na nią rozmażonym wzrokiem, a gdy zauważył że na niego patrzy, odwrócił wzrok.
- Podobno dzisiaj ma być ozdabianie zamku na święta. - rzucił po chwili.
- Naprawdę?
- Mhm, będziesz chciała pomagać?
- Nawet jeśli nie, to i tak mnie wezmą.
Fred uśmiechnął się.
- Ja i George mamy zamiar pomagać. No wiesz... zawsze przydadzą się ręce do pomocy.
Elizabeth prychnęła.
- Pomocy? Czuję, że coś się święci. Dajcie wcześniej znać jeżeli będziecie chcieli coś wysadzić.
- Skąd ten pomysł? - uśmiechnął się niewinnie Fred.
- Nie mam pojęcia. - odpowiedziała ironicznie Eliza i zaśmiała się.
Siedzieli tak jeszcze i gadali, póki nie przyszedł George i oznajmił, że pora się zwijać. Elizabeth pożegnała się ze skrzatami i ruszyła w stronę wyjścia. W drodze powrotnej szła tuż obok Freda. Kilka razy przypadkowo musnął jej rękę, a wtedy ją ogarniała fala gorąca. Kiedy wrócili do pokoju wspólnego, pożegnała się z bliźniakami i ruszyła z Linsey do dormitorium.
- Co to za rumieniec? - zapytała Linsey, kiedy weszły do dormitorium.
- Nie mam pojęcia. - Eliza dotknęła swojego policzka i uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- Coś krecisz. Wiem co oznaczają takie rumieńce. W końcu mi też podobają się niektórzy chłopcy... - zaśmiała się dziewczyna.
- Nie wi...
- Nawet nie zaprzeczaj! Przecież widać, że Fred ci się podoba. Zresztą ty jemu też.
- Że co? - Elizabeth zaniemówiła.
- Wiesz co? Pogadamy o tym jutro. Teraz chodźmy spać. - powiedziała Linsey, jakby chcąc uniknąć wyjaśnień.
Elizabeth położyła się. Czy podoba jej się Fred? Rzeczywiście był zabawny, rozmowny, przyjacielski, uroczy, no i te jego oczy... Eliza otrząsnęła się. Przecież znała go ledwo tydzień. A jednak tyle ich łączyło. Dodatkowo ona też mu się podoba. No, ale według Raquelle podoba się wielu chłopcom. A może rzeczywiście coś między nimi mogło coś zaiskrzyć? Musiała się z tym przespać.
środa, 7 stycznia 2015
Rozdział 9.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Zostałaś nominowana do Libster Award :) Szczegóły tutaj: http://wspomnienia-dorcas-meadowes.blogspot.com/2015/01/libster-award.html
OdpowiedzUsuń~Vichi
Bardzo fajny rozdział. Spodobał mi się. Wiem, że może trochę przesadzam, lecz wydaje mi się, że ta Elizabeth, jest trochę za doskonała. Według mnie, powinnaś jej dodać kilka wad. Ogół, naprawdę bardzo fajny.
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie --> hermioneaan.blogspot.com
Skomentuje to jednym słowem - pięknie. :3 Nareszcie wątek miłosny! Na to czekałam od samego początku. :D
OdpowiedzUsuń~Sophia