sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 7.

Następnego dnia Elizabeth obudziła się wyjątkowo wcześnie. Była niedziela, więc wszyscy jeszcze spali. Spojrzała na zegarek stojący na szafce obok jej łóżka. Było dwadzieścia trzy po piątej. 
W dormitorium panował półmrok. Przeciągnęła się i spojrzała na okno. Do połowy było zasypane śniegiem, a dalej było widać ciemne niebo. Przez chwilę jeszcze wpatrywała się w biały puch za szybą, a następnie ssunęła się z łóżka, wsadzając stopy w puszyste kapcie. Podeszła do kufra i wyjęła z niego komplet ciepłych ubrań.
Po szybkiej porannej toalecie włożyła na siebie szary sweter i naciągnęła na nogi granatowe dżinsy. Jeszcze raz obejrzała się w lustrze i po chwili namysłu zmieniła kolor swoich włosów na ciemny brąz. Uśmiechnęła się do swojego odbicia i związała włosy w wysokiego kucyka. Odeszła od toaletki, wyciągnęła z kufra "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" i ruszyła w stronę drzwi.
Zeszła po schodach do pokoju wspólnego i usiadła wygodnie w fotelu. Otworzyła książkę i zajęła się lekturą. Nagle usłyszała czyjeś kroki. Spojrzała w stronę schodów prowadzących do dormitoriów dziewcząt. Schodziła po nich dziewczyna o gęstych, lekko rozczochranych brązowych włosach, trzymając pod pachą kilka książek. Kiedy zobaczyła Elizabeth zatrzymała się. Na jej twarzy pojawiło się zakłopotanie.
- Och, nie pomyślałabym, że ktoś może być tu tak wcześnie. - powiedziała i usiadła naprzeciwko Elizy.
Elizabeth uśmiechnęła się i zanim zdążyła coś odpowiedzieć, dziewczyna wyciągnęła w jej stronę rękę.
- Jestem Hermiona. Hermiona Granger.
Eliza uścisnęła jej dłoń.
- Elizabeth Colfer. Pewnie już mnie znasz.
Hermiona uśmiechnęła się blado i spojrzała na książkę trzymaną przez Elizę.
- "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć"? Uczysz się?
- Nie, znam wszystkie zwierzęta z tej książki na pamięć. Po prostu lubię ją czasem poczytać.
- Fascynują cię magiczne stworzenia?
- Bardzo. Kiedy w domu nauczała mnie mama, był to mój ulubiony przedmiot.
- Uczyłaś się w domu?
Elizabeth przytaknęła.
- Jakie miałaś wyniki sumów? - zapytała podejrzliwie Hermiona.
- Sześć wybitnych, dwa powyżej oczekiwań i jeden zadowalający.
Hermiona wytrzeszczyła oczy.
- To nieźle! Po nauce w domu? Twoja mama musi być uzdolnioną czarownicą! Uczęszczała do Hogwartu?
- Nie, do Beauxbatons.
- Jest Francuzką?
- Tak. Ogółem mam trochę dziwne drzewo genealogiczne; mój tata jest Irlandczykiem, ale ma wielu francuzów w dalszej rodzinie.
Hermionie drgnął kącik ust.
- Rodzice Twojej mamy muszą być bardzo uzdolnionymi czarodziejami.
- Niekoniecznie. Są mugolami.
Hermiona zamrugała ze zdziwieniem.
- To tak ja moi.
- Ach, to ty jesteś tą mądrą dziewczyną, o której mówiła Linsey! Zauważyłam, że czarodzieje i czarownice mugolskiego pochodzenia są wyjątkowo uzdolnieni magicznie. Oczywiście jest to komplement. - uśmiechnęła się Elizabeth.
Hermiona również się uśmiechnęła, a na jej twarzy po raz pierwszy zagościł ciepły wyraz.
Rozmawiały tak póki do pokoju wspólnego nie zaczęli się schodzić pierwsi Gryfoni. Hermiona zauważyła Harry'ego i Rona wychodzących ze swojego dormitorium, więc wzięła wszystkie swoje książki, pożegnała się z Elizabeth i ruszyła w ich stronę.
Dziewczyna jeszcze przez chwilę patrzyła na oddalającą się znajomą. Nagle usłyszała huk. Poderwała się z fotela i spojrzała w jego stronę. Zobaczyła śmiejących się bliźniaków. Popatrzyła na nich z poirytowaniem.
- Ha ha ha bardzo śmieszne. - powiedziała ze złością, jednak w jej głosie czuć było rozbawienie.
- Wiemy, że jesteś zachwycona. - powiedział George, siadając na jej miejscu.
- Będziemy musieli to powtórzyć - dodał Fred i opadł na fotel obok.
Eliza usiadła w fotelu, na którym wcześniej siedziała Hermiona.
- Jak wam minęła noc? - zapytała.
- Cudownie. Szczególnie wtedy kiedy George'owi zachciało się pić i wstając potknął się o pudło z fajerwerkami, jednocześnie odpalając je. Przez dwie godziny po naszym pokoju latały różnego rodzaju światełka, co jakiś czas obijając się o ściany. - powiedział Fred i spojrzał drwiąco na brata.
- Musicie znaleźć dobre strony tej sytuacji. - powiedziała roześmiana Elizabeth - Na przykład... ym... no to było dość...
- Wkurzające? - przerwał jej Fred.
- Wiesz, to raczej nie jest pozytyw. - odpowiedziała Elizabeth - Ale próbuj dalej.
Fred przewrócił oczami, a George zachichotał.
- Liz, tu jesteś!
W ich stronę szła Linsey, ciągnąc za sobą Raquelle.
- Wybaczcie chłopcy, ale są sprawy ważne i ważniejsze - powiedziała.
- Czyli? - zapytał George, ale Linsey go zignorowała.
Pociagnęła Elizabeth za nadgarstek, a ta zdążyła tylko pomachać braciom na pożegnanie.
*
- Idziemy po śniadaniu na błonia, idziesz z nami? - zapytała Raquelle, nakładając sobie na talerz jajecznice.
- Jasne, ale... czy ty przydkiem nie miałaś się dzisiaj uczyć? - spytała Elizabeth i ugryzła tosta.
- Nauka poczeka. Dodatkowo zbliżają się święta, więc będę miała dużo czasu na naukę.
- Znając życie na święta powiesz, że zbliża się Wielkanoc, więc będziesz miała mnóstwo czasu na naukę.
Barbara, Alicja i Linsey zachichotały, a Raquelle spojrzała na Elize wymownie i zaczęła jeść.
Elizabeth posmarowała kolejnego tosta masłem i zjadła go z apetytem.
Po skończonym posiłku, cała piątka pobiegła szybko do wieży Gryffindoru, aby ubrać się w kurtki i ciepłe buty. Barbara powiedziała Elizie, aby ta wzięła różdżkę, ponieważ "zobaczysz, przyda ci się".
Kiedy wyszły na szkolne błonia, uczniowie już ślizgali się po zamarzniętym jeziorze, a nad ich głowami co chwila przelatywały spore kule śniegu, które miały na celu uderzać w okna zamku.
Elizabeth wraz z resztą ruszyła w stronę jeziora, gdy nagle poczuła uderzenie w głowę, a potem przejmujące zimno na karku. Odwróciła się i ujrzała śmiejącego się Freda. Podniosła ze śniegu czapkę, która pod wpływem uderzenia spadła jej z głowy.
- Liz, wszystko w porządku? - usłyszała rozbawiony głos Alicji.
Spojrzała na towarzyszki, które najwyraźniej próbowały ukryć śmiech.
- Wszystko ok. - powiedziała Elizabeth i uśmiechnęła się cwanie.
Po chwili wyjęła z kieszeni różdżkę i skierowała ją na śnieg. Następnie uformowało się z niego parę śnieżek, otaczając dziewczynę. Elizabeth sięgnęła po jedną z nich i cisnęła nią mocno w Freda. Kula trafiła chłopaka. Nie dziwne; w końcu od zawsze miała świetnego cela. Fred uformował ze śniegu kolejną kulę i rzucił nią w stronę dziewczyny. Elizabeth zrobiła unik, więc śnieg trafił Barbarę. Kilka osób, łącznie z Barbarą, zaśmiało się i obserwowała dalszy przebieg sytuacji.
Fred zachichotał i zaczął uciekać. Elizabeth niewiele myśląc zaczęła go gonić, a za nią pognały jej śnieżki.
- Dziewczyny mają pierwszeństwo! To ja powinnam rzucić pierwsza!  - krzyczała do Freda, śmiejąc się jednocześnie.
Po kolei brała lecące obok niej kule i ciskała nimi w chłopaka. Udało jej się go złapać za kawałek kurtki, a ponieważ została jej tylko jedna śnieżka, postanowiła ją dobrze wykorzystać. Pociągnęła mocno Freda, a ten zdziwiony nagłym obrotem sytuacji odwrócił się w jej stronę. Wtedy Elizabeth rozgniotła śnieg na jego twarzy. Puściła Freda i z triumfem patrzyła, jak śmiejąc się strzepuje z siebie śnieg.
- Teraz jesteśmy kwita. Nie, zaraz; jeszcze muszę tobie i George'owi odpłacić za poranek. - powiedziała i uśmiechnęła się.
- Zobaczymy. - opowiedział Fred i spojrzał w kierunku paru klaszczących Gryfonów.
- Hm, jak widać mam fanów. - powiedziała Eliza odwracając się i patrząc na to co Fred.
Zobaczyła też biegnące w jej stronę Raquelle, Alicję, Linsey i Barbarę.
- To było świetne! - krzyknęła Alicja, kiedy dobiegła do dziewczyny.
- Bezbłędne! - dodała Linsey.
- Dokładnie! - wtrąciła się Barbara, która dobiegła do nich jako ostatnia.
- Fred, właśnie przegrałeś z dziewczyną! - Elizabeth usłyszała za sobą głos George'a.
- Dałem jej fory. - odparł Fred i spojrzał z rozbawieniem na dziewczynę.
Eliza tylko prychnęła i odchodząc puściła do bliźniaków oczko.
Resztę dnia spędziła na ślizganiu się po jeziorze i rzucaniu śnieżkami w okna zamku.
---
Ponieważ następny post pojawi się dopiero po Bożym Narodzeniu, chciałbym wszystkim moim czytelnikom życzyć wesołych i spokojnych świąt - dużo prezentów, radości i miło spędzonego czasu w gronie rodziny i znajomych. <3
~Panna Phelps ♥

3 komentarze: