piątek, 6 lutego 2015

Rozdział 11.

Fred poczuł, że ktoś nim potrząsa. Nie miał ochoty wstawać, dopiero co się położył. Otworzył leniwie oczy i ujrzał profesor McGonagall.
- Weasley, wstawaj! No już!
- C... co? Dlaczego? - wymamrotał nieprzytomnie.
- Twój ojciec został zaatakowany w Ministerstwie Magii. Szybko, profesor Dumbledore kazał przyprowadzić do siebie Ciebie, Georga i Ginny.
Fred wytrzeszczył oczy. Jego ojciec? Zaatakowany? Spojrzał na łóżko Georga. Jego brat zakładał w pośpiechu buty i z nerwów nie mógł zawiązać sznurówki.
Fred poszedł w jego ślady i wyjął spod łóżka wychodzone trampki. Zawiązał je szybko, założył szlafrok i po chwili był już przy drzwiach. Gdy tylko je otworzył ujrzał stojącą za nimi Ginny. Dziewczyna miała przerażoną minę i zaczerwienienione oczy. Musiała płakać.
Fred objął ją troskliwie, a ta wybuchła płaczem. Po chwili z dormitorium wyszła wraz z Georgem, profesor McGonagall.
- Chodźcie, szybko. Postarajcie się nikogo nie obudzić - powiedziała.
Rodzeństwo posłusznie ruszyło za nią.
*
Kiedy Fred wszedł do gabinetu dyrektora ujrzał tam Rona i Harry'ego. Jego brat był blady jak papier, zresztą on sam pewnie wyglądał tak samo.
- Harry... co się dzieje? - zapytała drżącym głosem Ginny - Profesor McGonagall mówi, że widziałeś, jak zraniono tatę...
- Wasz ojciec został ranny podczas wypełniania zadania dla Zakonu Feniksa - powiedział z powagą Dumbledore - Przeniesiono go do Kliniki Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga. Wysyłam was z powrotem do domu Syriusza, bardziej się nadaje na szpital niż Nora. Spotkacie się tam ze swoją matką.
- Jak się tam dostaniemy? - zapytał jeszcze bardziej wstrząśnięty Fred - Proszek Fiuu?
- Nie. Proszek Fiuu nie jest teraz bezpiecznym środkiem lokomocji, bo sieć jest pod obserwacją. Weźmiecie świstoklik.
Fred kiwnął głową i spojrzał na stary czajnik, który wskazał Dumbledore.
Rudzielec był naprawdę wstrząśnięty całą sytuacją. Nigdy by mu do głowy nie przyszło, że tej samej nocy, kiedy latał z Elizabeth na miotle, dowie się, że jego ojciec został zaatakowany, podczas wypełniania misji dla Zakonu Feniksa. Dlaczego to akurat on wypełniał to zadanie? Przecież wiele innych członków Zakonu pracuje w Ministerstwie. A teraz jego ojciec leży w szpitalu. Po prostu lepiej być nie mogło. Z namysłu wyrwał go głos Dumbledore'a.
- Podejdźcie. Szybko, zanim ktoś przyjdzie...
Fred stanął posłusznie obok biurka, na którym stał świstoklik.
- Wszyscy używalnoście już przedtem świstoklika? - zapytał Dumbledore, na co Weasleyowie wraz z Harrym kiwnęli głowami i wyciągnęli ręce, by dotknąć poczerniałego czajnika - Dobrze. Liczę do trzech... Raz... dwa...
Fred zamknął oczy i ścisnął mocniej ucho czajnika.
- ... TRZY.
Poczuł mocne szarpnięcie w okolicach pępka, a po chwili wirował odbijając się o innych, wśród barw i świstu wiatru. Po chwili uderzył stopami o podłogę w kuchni domu numer dwanaście przy Grimmauld Place.
*
Elizabeth otworzyła oczy i automatycznie spojrzała na okno. Świeciło słońce. Zapowiadał się pogodny piątek. Nagle coś sobie uświadomiła; piątek, lekcje! Spojrzała na zegarek. Była równo 8.00. Eliza zerwała się z łóżka jak oparzona. W błyskawicznym tempie ubrała się i upchnęła książki do szkolnej torby. Wybiegła z pokoju wspólnego i pognała schodami w stronę lochów. Nie dość, że się spóźni to jeszcze na lekcję eliksirów. Jak na złość, będąc na ostatnich schodach, potknęła się i spadła parę schodków w dół. Syknęła z bólu i masując potłuczony łokieć, ruszyła mrocznym korytarzem do sali od eliksirów.
Kiedy stanęła przed drzwiami klasy, otworzyła je i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, usłyszała chłodny głos profesora Snape'a.
- Jak widać panna Colfer postanowiła zaszczycić nas swoją obecnością. Zapewne ucieszy się, że dzięki jej nieobecności na pierwszej lekcji i spóźnieniu na drugą Gryffindor traci 15 punktów.
Elizabeth westchnęła i usiadła sama w ostatniej ławce.
Spojrzała na tablicę i otworzyła podręcznik na podanej stronie. Był na niej przepis na eliksir zwany Słojem Niezgody. Jeżeli poda się go komuś do picia, dana osoba natychmiast staje się wyjątkowo wredna, zarówno dla swoich wrogów, jak i przyjaciół.
- Zapewne większość Ślizgonów wypiła coś takiego - mruknęła Eliza i zabrała się do pracy.
Musiała nadgonić resztę klasy, która zaczęła przygotowywanie eliksiru już na poprzedniej lekcji. Dziewczyna zaczęła szybko dodawać składniki, co jakiś czas mieszając. Po jakimś czasie zdała sobie sprawę z tego, że musiała dodać za dużo sproszkowanych skrzydeł motyla, gdyż wywar zamiast barwy błękitnej, przyjął barwę blado żółtą i zaczął bulgotać.
Przeczytała ponownie przepis, ale nie było nigdzie wzmianki, co zrobić w zaistniałej sytuacji, więc Elizabeth postanowiła kontynuować.
Po chwili przekonała się, że to był zły pomysł, bo zawartość kościółka zaczęła się wylewać na biurko, a następnie dymić. Dziewczyna chciała jakoś zapanować nad sytuacją, jednak było już za późno; eliksir wybuchł, przy okazji ochlapując Elizę. Dziewczyna krzyknęła, a w następnej chwili usłyszała nad sobą głos profesora.
- Panna Colfer posprząta teraz swoje stanowisko pracy. Może powinnaś poprosić, któregoś z bliźniaków o wytłumaczenie ci, jak się powinno przyrządzać odpowiednio eliksiry. Gryffindor traci 5 punktów.
Elizabeth bez słowa poszła po ścierkę i zaczęła wycierać swoje stanowisko. Zajęło jej to trochę czasu, ponieważ z niewiadomych powodów, szmatka nie wchłaniała cieczy. Udało jej się skończyć dopiero 5 minut przed końcem lekcji, więc uznała, że nie ma sensu zaczynać eliksiru od nowa. Prawdę mówiąc nawet gdyby zostało jej pół godziny i tak by tego nie zrobiła. Włożyła podręcznik do torby i czekała na przerwę. Teraz miała czas na zastanowienie, dlaczego Linsey lub którakolwiek z jej współlokatorek jej nie obudziła. Była na nie zła. Chociaż to też jej wina, że nie nastąpiła budzika. No ale przynajmniej się wyspała. Przecież poszła spać wyjątkowo późno, w końcu po czasie spędzonym z Fredem do dormitorium wróciła dopiero o drugiej. Właśnie, Fred. Musi się z nim zobaczyć. To jest aktualnie jej priorytet.
Po wyjściu z klasy pobiegła na 1 piętro, na którym miała mieć teraz lekcje. Zaczęła szukać Freda. Wiedziała, że on też ma tutaj lekcje.
Nagle poczuła, że ktoś ją łapie delikatnie za nadgarstek. Odwróciła się i zobaczyła Hermionę.
- Hej, o co chodzi? - zapytała Eliza.
- Musimy pogadać. Chyba powinnaś wiedzieć. Przynajmniej jako jedna z pierwszych. Znając życie wieczorem cała szkoła będzie o tym mówić.
- Mianowicie?
Hermiona westchnęła.
- Ojciec bliźniaków został zaatakowany w Ministerstwie Magii. Harry, Ron, Fred, George i Ginny pojechali do Szpitala Świętego Munga, aby się z nim zobaczyć.
Elizabeth oniemiała.
- J... jak to? Skąd to wiesz?
- Profesor McGonagall mi powiedziała. Harry miał wizję podczas snu.
- Jaką wizję?
- Tego nie wiem. Po prostu wolałam ci powiedzieć. Wiem, że jesteś przyjaciółką bliźniaków. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Taak. Dzięki.
- Nie ma sprawy. A, właśnie - Linsey Cię szukała.
- Linsay? Gdzie ona jest?
- Ostatnio widziałam ją na drugim piętrze.
- Spotkam się z nią na lunchu. Jeszcze raz dziękuję - Eliza uśmiechnęła się, a Hermiona odwzajemniła uśmiech.
- Proszę. Muszę iść na lekcje. Pa!
Hermiona pomachała Elizabeth i po chwili zniknęła jej z oczu.
Eliza poszła w jej ślady i ruszyła w stronę sali od mugoloznawstwa. Na tej lekcji mieli rozmawiać o mugoloskim Bożym Narodzeniu. Co jak co, ale trochę o tym wiedziała, więc na lekcji co chwila jej ręką wystrzeliwała w górę.
Po skończonej lekcji, na której zdobyła 10 punktów dla swojego domu, szybkim krokiem poszła do Wielkiej Sali. Musiała dowiedzieć się dlaczego Linsey jej szukała. Może chciała jej wyjaśnić dlaczego jej nie obudziła.
Ledwo przekroczyła próg Wielkiej Sali, usłyszała nawoływanie jej przyjaciółek.
- Jak się czujesz? - zapytała Barbara, zanim Eliza zdążyła usiąść.
- Słucham?
- Rano źle się czułaś. Mówiłaś, że musisz iść do pani Pomfrey.
Elizabeth zamrugała.
- Naprawdę?
- Nic nie pamiętasz?
- Nie. Może gadałam przez sen. Nieważne.
Dziewczyny przytaknęły i zaczęły rozmawiać o Bożym Narodzeniu.
Reszta dnia zleciała strasznie szybko. Nauczyciele nic nie zadawali na święta, więc Eliza po skończonych lekcjach miała chwilę wolnego czasu przed wyjazdem. Postanowiła, że napisze list do bliźniaków.
*
Elizabeth usiadła w przedziale z Alicją, Linsey i Raquelle. Barbara została na święta w Hogwarcie.
- Napiszcie do mnie jak będziecie w domu - poprosiła Alicja.
- Mamy załączyć prezent? - zapytała Eliza, uśmiechając się.
- Jeśli chcesz - odpowiedziała Alicja i oparła głowę na ramieniu Raquelle. Elizabeth skupiła się przy oknie i spojrzała na oddalający się zamek Hogwartu.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Rozdział 10.

- Jesteś naprawdę marudna, wiesz?
- Wiem - odpowiedziała Elizabeth i zawiązała buta.
Alicja spojrzała na nią z irytacją.
- Dlaczego nie?
- Bo nie. Nie mam zamiaru sprzątać po czymś w czym nawet nie miałam udziału.
- Od kiedy jesteś taka?
- Jaka?
- Leniwa i wredna.
Elizabeth otworzyła szeroko oczy. Na twarzy Alicji malowała się wściekłość.
- Znamy się dopiero tydzień. Mało jeszcze o mnie wiesz - odpowiedziała Eliza.
- Co się dzieje?
- Słucham?
- Jesteś zła. Co się stało? Dlaczego nie chcesz pomóc mi i Angelinie w sprzątaniu szatni przy boisku?
- Przecież macie swoją drużynę. Poproś ich.
- Prosiłam, ale większość albo ma tonę prac domowych, albo pomaga przy ozdabianiu zamku na święta.
- Mówi się trudno.
Teraz Alicja już nie wytrzymała.
- Co się z tobą dzieje? Dlaczego nie możesz nam pomóc? Nie masz nauki, ani nic takiego! Rozumiem, boisz się mioteł, ale nie będziesz przecież musiała latać! O co ci chodzi? - wykrzyczała.
Elizabeth otworzyła usta, ale nie wiedziała co odpowiedzieć. Nie wiedziała o co jej chodzi. Była wściekła bez powodu. Naprawdę nie miała żadnych podstaw do tego, aby być złą. Może to przez jej rozmowę z Linsey? Nie, to nie miało sensu, no bo w końcu dlaczego miała być zła przez to?
- Nie wiem - odpowiedziała cicho.
Alicja zamrugała. Nic nie mówiła. Pewnie nie wiedziała co powiedzieć. - Po prostu jestem zmęczona - skłamała Elizabeth.
- No cóż, skoro tak to będę musiała znaleźć kogoś innego - powiedziała smutno Alicja i odwróciła się.
- Dobra, pomogę wam - zatrzymała ją Eliza.
Alicja uśmiechnęła się.
- To ubierz się i bądź za 15 minut w pokoju wspólnym.
Elizabeth została sama w dormitorium. Linsey, Barbara i Raquelle ozdabiały korytarz na parterze. Ona i Alicja były przydzielone do osób ozdabiających korytarz na piętrze drugim, więc zaczynały dopiero za 2 godziny.
Wyjęła z kufra płaszcz, czapkę i szalik w barwach Gryffindoru. Ubrała się i wyszła do pokoju wspólnego. Tam zobaczyła Alicję rozmawiającą z Angeliną. Podeszła do nich, a następnie we trójkę poszły na boisko od Quidditcha.
Elizabeth przeszedł dreszcz kiedy weszły na zaśnieżone boisko. Sporo czasu minęło kiedy ostatnio była na boisku od Quidditcha. Przeszły nim kawałek, a następnie weszły do szatni. Ogarnęło je przyjemne ciepło. Elizabeth rozejrzała się po pomieszczeniu. Było nieduże, przytulne i ciepłe. Ściany, podłoga i sufit były drewniane. Tak samo jak szafki oraz ławki, na których porozrzucane były ręczniki i szaty do Quidditcha.
- Tym się dzisiaj zajmiemy - oznajmiła Angelina wskazując na stos rzeczy na ławce.
- Mianowicie? - zapytała znacząco Alicja.
- Trzeba wysuszyć i poskładać ręczniki, a następnie włożyć je do szafek. To samo z szatami.
- Mamy się tym zająć we trójkę?
- Nie, zrobisz to Ty i Elizabeth. Ja się zajmę sprzątaniem pokoju kapitana. Elizabeth, zajmiesz się szatami, ok?
Elizabeth przytaknęła i podeszła do stosu ubrań. Wzięła wszystkie szaty i położyła na ławce obok, aby mieć "własne stanowisko pracy". Po odłożeniu ich spojrzała na swoją kurtkę. Była cała mokra z przodu.
- To był słaby pomysł - mruknęła do siebie i zajęła się pracą.
Po koleji suszyła każdą szatę zaklęciem, a następnie składała obok na jedną kupkę. Patrzyła również na nazwiska właścicieli. Uznała, że skoro już jest w Hogwarcie to raczej musi wiedzieć kto gra w reprezentacji jej domu. Zapamiętywała po kolei nazwiska, gdy nagle ujrzała na jednej z szat napis "Potter".
- Angelina! - krzyknęła w stronę pokoju kapitana - co mam zrobić z szatą Harry'ego?
- Ah, no tak. Odłóż ją na bok. To samo zrób z szatami Freda i Georga. Numery 5 i 6. Tylko nie bierz szaty Rona - odpowiedziała Angelina.
Eliza odszukała szaty bliźniaków i odłożyła je wraz ze strojem Harry'ego na bok, a następnie dalej zajęła się suszeniem i składaniem szat. Potem włożyła każdą szatę do szafki jej właściciela.
- Skończyłam, mam zrobić coś jeszcze? - zapytała Angeliny, która właśnie wynosiła z pokoju worek ze śmieciami.
- Jeżeli możesz, znaczy chcesz, to możesz wypolerować rączkę mojej miotły - odpowiedziała dziewczyna.
Elizabeth drgnęła.
- Wiesz Angelina, Liz chyba nie... - zaczęła Alicja, ale Eliza nie pozwoliła jej dokończyć.
- Nie ma sprawy - powiedziała szybko.
Alicja wybałuszyła oczy.
- Ja myślałam, że ty...
- To tylko miotła. Nie mam zamiaru na nią wsiadać.
- W takim razie, zaraz ci ją przyniosę - powiedziała Angelina i poszła do swojego pokoju.
- Na pewno chcesz to zrobić? Mówiłaś, że boisz się jakichkolwiek kontaktów z miotłą - powiedziała Alicja.
- Najwyraźniej pora na pewne zmiany - rzuciła Elizabeth i spojrzała w stronę idącej ku nim Angeliny.
- Proszę - powiedziała dziewczyna i wręczyła Elizie miotłę i środki do jej pielęgnowania.
Dziewczyna podziękowała i odeszła na bok, aby zająć się miotłą.
Kiedy tylko położyła dłoń na rączce miotły poczuła przyjemne ciepło. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo brakowało jej zapachu oraz trzymania miotły. Wzięła leżącą obok szmatkę i zaczęła polerować. Pamiętała jak to się robi. W dzieciństwie robiła to w końcu codziennie. Znowu przypomniała sobie to uczucie kiedy siedziała na miotle. Kiedy wiatr czochrał jej włosy i kiedy czuła się wolna. A jednak bała się do tego wrócić. Coś ją do tego ciągnęło, a jednocześnie odpychało. Z rozmyślań wyrwał ją głos Angeliny.
- Skończyłaś już może?
- Słucham? - zapytała Eliza nieprzytomnie.
- Czy już skończyłaś? Siedzisz już tutaj dobre pół godziny.
- Wybacz, zamyśliłam się - odpowiedziała Elizabeth i oddała wypolerowaną miotłę jej właścicielce.
- Dziękuję - uśmiechnęła się Angelina i spojrzała na rączkę miotły - ładnie. Chyba jeszcze nigdy nie miałam tak lśniącej rączki. Pomijając dzień zakupu.
Eliza zaśmiała się i podeszła do Alicji.
- Na dzisiaj już chyba koniec. Wracajmy do zamku. Za chwilę zaczynamy dekorować. Ah, Elizabeth weźmiesz szaty chłopców? Trzeba im je oddać - powiedziała Angelina, zamykając drzwi pokoju kapitana.
- Jasne - odpowiedziała Eliza i wzięła szaty Harry'ego, Freda i Georga.
Dziewczęta wyszły z szatni i ruszyły przez błonia do zamku. Pobiegły szybko do wieży Gryffindoru, przebrały się i ruszyły ozdabiać drugie piętro.
*
Po skończonej pracy Elizabeth ruszyła samotnie do Wielkiej Sali na kolację, gdyż Alicja musiała "coś załatwić". Kiedy weszła do pomieszczenia, ujrzała siedzące przy stole Linsey, Barbarę i Raquelle. Od razu dosiadła się do nich i zagadała.
- Jak wam minął dzień?
- W porządku. Kilka razy Irytek oplątał Raquelle łańcuchem, ale jak już mówiłam wszystko jest ok - odpowiedziała Linsey.
- Zależy dla kogo - prychnęła Raquelle.
- A co u ciebie? - zapytała Elizy Barbara.
- Dobrze. Jestem trochę zmęczona, ale to mniej istotne.
- Słyszałam, że pomagałaś Alicji i Angelinie przy sprzątaniu szatni Gryffindoru. Jak wam poszło?
- Dobrze, poskładałyśmy szaty i ręczniki, a potem jeszcze wypolerowałam miotłę Angeliny i...
- Miotłę? - zapytała z niedowierzaniem Barbara.
- Eh, tak miotłę. Spokojnie, jeszcze żyje.
- Wracasz do latania? - zapytała szybko Linsey.
- Nie jestem w stanie - odpowiedziała obojętnie Eliza, na co reszcie zbladły miny.
Po chwili dołączyła do nich Alicja i akurat w tym momencie na stole pojawiło się jedzenie.
Elizabeth z wielkim apetytem wzięła się za jedzenie naleśników, gdyż po jej wizycie w kuchni były one jej ulubionym posiłkiem.
Po skończonej kolacji Elizabeth wraz z resztą dziewczyn udała się do pokoju. Kiedy była na schodach poczuła, że ktoś ją łapie za nadgarstek. Odwróciła się. Był to Fred.
- Możemy chwilę pogadać? - zapytał chłopak.
- Jasne - odpowiedziała Eliza i odwróciła się w stronę towarzyszek dając im do zrozumienia, że mogą iść bez niej.
Tamte tylko zachichotały i poszły dalej.
Elizabeth zeszła z Fredem w dół, na korytarz. Stanęli przy jednej ze ścian i wtedy dziewczyna zdała sobie sprawę, że chłopak nadal trzyma jej nadgarstek. Po chwili on też to zauważył i szybko zabrał dłoń. Podrapał się nerwowo po karku i uśmiechnął się z zakłopotaniem.
- Mam do ciebie sprawę - powiedział przerywając niezręczną ciszę.
- O co chodzi?
- Chciałbym ci coś pokazać. Ale nie teraz, w nocy - odpowiedział ściszonym głosem.
- Naprawdę? A nie możemy teraz? - zapytała zmęczonym głosem. Naprawdę, po napisaniu referatu z historii magii chciała się położyć spać.
- Nie możemy. Przecież nic ci się nie stanie. Idziesz z mistrzem wymykania się z tarapatów.
Fred wypiął dumnie pierś.
- Z Georgem? - zaśmiała się Elizabeth.
Chłopak uśmiechnął się drwiąco.
- Bądź o północy w pokoju wspólnym. Ubierz się ciepło - powiedział Fred i odwrócił się na pięcie.
- Skąd wiesz, że się zgadzam? - krzyknęła za nim Eliza.
- Po prostu wiem. Mi byś odmówiła - Fred uśmiechnął się i puścił do dziewczyny oczko.
Elizabeth odwzajemniła uśmiech i przez chwilę obserwowała rudzielca póki nie zniknął w tłumie uczniów. Następnie sama poszła do wieży Gryffindoru. Nagle usłyszała czyjeś wołanie.
- Elizabeth! Przepraszam... Elizabeth poczekaj!
Dziewczyna ujrzała Hermione wymachującą jakąś książką.
- Hej, o co chodzi? - zapytała się brunetki kiedy do niej podbiegła.
- To chyba twoje - powiedziała Hermiona wręczając jej egzemplarz "Transmutacji dla zaawansowanych".
- Oh, dziękuję! Gdzie ją znalazłaś? - zapytała radośnie Eliza odbierając książkę.
- Zostawiłaś ją w pokoju wspólnym. Jakieś pierwszoroczniaki ją znalazły i zaczęły studiować. Jakiś chłopiec trafił przez to do skrzydła szpitalnego.
- Co się stało?
- Kolega próbował go transmutować w żabę. Dobrze, że to zauważyłam. Skończyło się tylko na tym, że chłopak ma teraz ochotę na owady.
Eliza uśmiechnęła się i wróciła wraz z Hermioną do pokoju wspólnego Gryfonów.
*
Elizabeth spojrzała na zegarek. "Za dziesięć minut północ. Pora się zbierać" pomyślała i wyjęła cicho z kufra swoje ubranie wierzchne. Ubrała się szybko i zbiegła cicho do pokoju wspólnego. Czekał tam na nią Fred. Popatrzył na nią chwilę, a następnie machnął ręką na znak, że pora wychodzić.
Zbiegli cicho na parter, do Sali Wejściowej. Fred spojrzał na zegarek. Po chwili podniósł palec do góry i kiedy go opuścił, Elizabeth usłyszała dośny huk dochodzący z piętra wyżej.
- Idziemy - szepnął Fred i odruchowo złapał dziewczynę z nadgarstek.
Wybiegli z zamku na zaśnieżone błonia. Eliza poczuła jak zimno otula jej twarz. Chłopak dalej ciągnął ją za rękę, ale zbytnio jej to nie przekadzało. Brnęli cicho przez śnieg, gdy nagle zatrzymali się.
- Zamknij oczy - szepnął Fred.
- Ale...
- Zaufaj mi.
Dziewczyna wykonała polecenie i poczuła, że Fred łapie ją w pasie. Czuła się trochę niezręcznie. W końcu pierwszy raz chłopak brał ją na ręce. Poczuła jego ciepło. Było taki przyjemnie. Nagle poczuła, że na czymś ją sadza. Na czymś drewnianym. Na czymś, na czym tak dawno nie siedziała, na czym bała się siedzieć. Otworzyła oczy. Siedziała na miotle za Fredem.
- Trzymaj się - powiedział chłopak.
- Fred, ja nie...
Ale było już za późno. Rudzielec odbił się od ziemi i wystrzelił miotłą w powietrze.
Elizabeth złapała go w pasie i mocno się do niego przytuliła. Oczy napełniły jej się łzami, więc je zamknęła. Nie chciała ich otwierać. Bała się, naprawdę się bała.
- Ląduj - szepnęła do Freda.
- Otwórz oczy - odpowiedział, jakby zignorował jej prośbę.
- Fred, proszę.
- Otwórz oczy - powtórzył.
Elizabeth podniosła powieki. Zaniemówiła. Było pięknie, cudownie. Niebo było bezchmurne. Wraz z księżycem, będący tej nocy w pełni, odbijało się w tafli lody, którą pokryte było jezioro. Wszystko nagle się zmieniło. Elizabeth czuła się wolna, po raz pierwszy od sześciu lat. Nie bała się. Przytuliła się do Freda.
- Dziękuję - szepnęła.
- Nie ma sprawy - mruknął z zadowoleniem Fred.
Szybowali tak jeszcze nad Hogwartem jakiś czas. Potem chłopak wylądował gładko na śniegu i pozwolił Elizabeth zejść z miotły. Następnie sam stanął na ziemi i oparł miotłę o ramię. Eliza przyjrzała się jej. Była to miotła Angeliny Johnson. No tak, przecież Unbridgre zabrała Fredowi jego miotłę. Ale to nie było teraz ważne. To co przed chwilą przeżyła było czymś niemożliwym. Przestała bać się latania. Dzięki Fredowi. Spojrzała się na chłopaka. Wyglądał na zadowolonego. Dziewczyna uśmiechnęła się sama do siebie. Będzie musiała mu się odwdzięczyć.
Wślizgnęli się cicho do zamku i pobiegli do wieży Gryffindoru. Elizabeth przytuliła Freda na pożegnanie, na co on uśmiechnął się promiennie. Rozeszli się do swoich dormitoriów, oboje szczęśliwi. To była cudowna noc.

środa, 7 stycznia 2015

Rozdział 9.

- Liz, wstawaj! No wstawaj!
Elizabeth czuła jak ktoś ją szarpie za ramię. Otworzyła leniwie oczy i przetarła je dłońmi, aby się rozbudzić. Siedziała przed nią Linsey w swojej błękitnej piżamie.
- C... co się stało? - zapytała Eliza sennym głosem.
- Chyba lunatykowałaś. - powiedziała Linsey nieco zaniepokojonym głosem.
Elizabeth rozejrzała się po pokoju. Znajdowała się pod oknem, między łóżkami Alicji i Barbary. Nie miała pojęcia jak się tu znalazła, ale widząc, że ma na sobie piżamę, rzeczywiście musiała lunatykować.
- Tylko ty się obudziłaś? - zapytała Elizabeth wstając z podłogi.
- Tak naprawdę to nawet nie spałam. Jakoś nie mogłam zasnąć. - odpowiedziała Linsey, otrzepując piżamę z kurzu.
- Dlaczego?
- Sama nie wiem. Teraz mam mnóstwo zmartwień na głowie.
Elizabeth przytaknęła i już miała zamiar się położyć, gdy znowu usłyszała głos Linsey.
- Zejdziesz ze mną na chwilę do pokoju wspólnego? Zostawiłam tam chyba książkę od zielarstwa.
Eliza westchnęła. Najchętniej położyłaby się spać. Pomijając fakt, że należała do osób strasznie leniwych, to w dodatku była  naprawdę zmęczona.
- No weź, Liz. - powiedziała błagalnym tonem Linsey.
- No dobra. - poddała się Elizabeth i ześlizgnęła się z łóżka.
Założyła szary sweter i ruszyła za Linsey.
W pokoju wspólnym było dość jasno. Na stolikach leżały jeszcze rzeczy Gryfonów. Nic, z wyjątkiem kroków Elizabeth i Linsey, nie przerywało idealnej ciszy panującej w pomieszczeniu.
Kiedy dziewczęta już podeszły do stolika, na którym leżała książka Linsey, usłyszały szepty dochodzące ze schodów prowadzących do dormitoriów chłopców.
- Możesz trochę ciszej? Chyba, że chcesz pobudzić cały Gryffindor.
- Właśnie to miałem zamiar zrobić. Dzięki George.
Elizabeth mimowolnie się uśmiechnęła i spojrzała na Linsey, która tylko przewróciła oczami.
- No to dobrze ci idzie. - powiedziała, patrząc jak bliźniacy zatrzymują się na jej widok.
- Gdzie idziecie? - zapytała po chwili.
- Nigdzie. - mruknął George.
- No nie wiem. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wychodzi o godzinie trzeciej w nocy z dormitorium.
- A wy to co?
- Powiedziała nikt przy zdrowych zmysłach - wtrąciła się Elizabeth.
- No więc? - zapytała Linsey.
- A niby dlaczego mamy wam mówić? - zapytał obojętnie Fred.
- A niby dlatego, że chyba Hermiona i Ron dawno nie mieli nic poważnego do roboty.
- Naprawdę sadzisz, że boimy się Rona? RONA? - zapytał drwiąco George.
- Wiecie, ja to bym nie chciała mieć problemów, ale to wasza sprawa.
- Wiesz co George? Nie ma sensu się kłócić, tylko tracimy czas. Powiedz im gdzie idziemy. - wtrącił się Fred.
- Ale wtedy będą chciały iść z nami. - odparł George.
- Trudno. To pójdą.
George westchnął i spojrzał obojętnie na Linsey.
- Skoro tak, to idziemy do kuchni.
- Do kuchni? - zapytała najwyraźniej zaskoczona Linsey.
- Tak, do kuchni.
- Gdzie jest kuchnia?
- Możemy wam pokazać. I tak nie mamy innego wyjścia.
Linsey spojrzała na Elizabeth pytająco, a ta tylko przytaknęła.
- To chodźmy. - powiedziała i ruszyła w stronę wyjścia.
Kiedy wyszli z pokoju wspólnego ogarnęła ich ciemność. Cicho zbiegli ze schodów i ruszyli w stronę kuchni.
Po chwili stanęli przed obrazem srebrnej misy pełnej owoców. George połaskotał gruszkę, a ta zachichotała i zamieniła się w zieloną klamkę.
Kiedy weszli do środka Elizabeth zaniemówiła; wokół niej pojawiło się mnóstwo skrzatów. Uśmiechnęła się szeroko i kucnęła, aby móc z nimi porozmawiać.
- Ymm... cześć. - zaczęła nieśmiało.
- Dzień dobry, lady. - pisnęła nieśmiało jakaś skrzatka.
- Jestem Elizabeth, a ty?
- Jestem Śpioszka, lady.
Elizabeth czuła jakby rozmawiała z jakimś niezwykle kulturalnym dzieckiem.
- Miło Cię poznać Śpioszko. A wy? - zwróciła się do innych skrzatów.
Każdy skrzat zaczął, z wyraźnym zakłopotaniem, mówić jak się zwie. Eliza przytakiwała i starała się wszystkie zapamiętać. Nagle poczuła czyjąś rękę na ramieniu.
- Rozmawiasz ze skrzatami? - usłyszała głos Freda.
- Tak, to bardzo ciekawe stworzenia.
Chłopak kucnął obok niej i obserwował jej rozmowę ze skrzatami. Po chwili istoty rozmawiały z Elizabeth bardziej pewnie i na ich twarzach zaczynały malować się uśmiechy. Eliza też wyglądała na niezwykle podekscytowaną. Freda bawiło to co robiła, jednak wyglądała przy tym na tak szczęśliwą, że nie chciał jej przerywać. Po jakimś czasie Elizabeth złapała się za brzuch.
- Jesteś głodna? - zapytał Fred.
- Trochę - odpowiedziała dziewczyna, na co skrzaty drgnęły.
- Zaraz coś przyniesiemy Elizabeth, lady! - pisnęła Śpioszka i ruszyła z innymi skrzatami, aby coś upichcić.
Fred wstał i wyciągnął rękę w stronę Elizy. Ta złapała ją i również wstała. Dopiero teraz zobaczyła Linsey; objadała się pasztecikami, a skrzaty co chwilę przynosiły jej następne.
- Chcesz gdzieś usiąść? Może przy kominku? - zapytał Elizy Fred.
- Tak, jasne. - odpowiedziała dziewczyna i po chwili już siedziała obok Freda, patrząc się w ogień.
Następnie podbiegła do nich Śpioszka, niosąc dla każdego talerz naleśników, polanych syropem klonowym.
Elizabeth zaczęła je jeść z wielkim apetytem, gdyż jeszcze nigdy nie jadła tak pysznych naleśników. Kiedy skończyła, podziękowała, oddała talerz jakiemuś skrzatowi i zwróciła się w stronę kominka. Ponownie poczuła przyjemne ciepło na twarzy. Odwróciła się w stronę Freda. Patrzył na nią rozmażonym wzrokiem, a gdy zauważył że na niego patrzy, odwrócił wzrok.
- Podobno dzisiaj ma być ozdabianie zamku na święta. - rzucił po chwili.
- Naprawdę?
- Mhm, będziesz chciała pomagać?
- Nawet jeśli nie, to i tak mnie wezmą.
Fred uśmiechnął się.
- Ja i George mamy zamiar pomagać. No wiesz... zawsze przydadzą się ręce do pomocy.
Elizabeth prychnęła.
- Pomocy? Czuję, że coś się święci. Dajcie wcześniej znać jeżeli będziecie chcieli coś wysadzić.
- Skąd ten pomysł? - uśmiechnął się niewinnie Fred.
- Nie mam pojęcia. - odpowiedziała ironicznie Eliza i zaśmiała się.
Siedzieli tak jeszcze i gadali, póki nie przyszedł George i oznajmił, że pora się zwijać. Elizabeth pożegnała się ze skrzatami i ruszyła w stronę wyjścia. W drodze powrotnej szła tuż obok Freda. Kilka razy przypadkowo musnął jej rękę, a wtedy ją ogarniała fala gorąca. Kiedy wrócili do pokoju wspólnego, pożegnała się z bliźniakami i ruszyła z Linsey do dormitorium.
- Co to za rumieniec? - zapytała Linsey, kiedy weszły do dormitorium.
- Nie mam pojęcia. - Eliza dotknęła swojego policzka i uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- Coś krecisz. Wiem co oznaczają takie rumieńce. W końcu mi też podobają się niektórzy chłopcy... - zaśmiała się dziewczyna.
- Nie wi...
- Nawet nie zaprzeczaj! Przecież widać, że Fred ci się podoba. Zresztą ty jemu też.
- Że co? - Elizabeth zaniemówiła.
- Wiesz co? Pogadamy o tym jutro. Teraz chodźmy spać. - powiedziała Linsey, jakby chcąc uniknąć wyjaśnień.
Elizabeth położyła się. Czy podoba jej się Fred? Rzeczywiście był zabawny, rozmowny, przyjacielski, uroczy, no i te jego oczy... Eliza otrząsnęła się. Przecież znała go ledwo tydzień. A jednak tyle ich łączyło. Dodatkowo ona też mu się podoba. No, ale według Raquelle podoba się wielu chłopcom. A może rzeczywiście coś między nimi mogło coś zaiskrzyć? Musiała się z tym przespać.