poniedziałek, 12 stycznia 2015

Rozdział 10.

- Jesteś naprawdę marudna, wiesz?
- Wiem - odpowiedziała Elizabeth i zawiązała buta.
Alicja spojrzała na nią z irytacją.
- Dlaczego nie?
- Bo nie. Nie mam zamiaru sprzątać po czymś w czym nawet nie miałam udziału.
- Od kiedy jesteś taka?
- Jaka?
- Leniwa i wredna.
Elizabeth otworzyła szeroko oczy. Na twarzy Alicji malowała się wściekłość.
- Znamy się dopiero tydzień. Mało jeszcze o mnie wiesz - odpowiedziała Eliza.
- Co się dzieje?
- Słucham?
- Jesteś zła. Co się stało? Dlaczego nie chcesz pomóc mi i Angelinie w sprzątaniu szatni przy boisku?
- Przecież macie swoją drużynę. Poproś ich.
- Prosiłam, ale większość albo ma tonę prac domowych, albo pomaga przy ozdabianiu zamku na święta.
- Mówi się trudno.
Teraz Alicja już nie wytrzymała.
- Co się z tobą dzieje? Dlaczego nie możesz nam pomóc? Nie masz nauki, ani nic takiego! Rozumiem, boisz się mioteł, ale nie będziesz przecież musiała latać! O co ci chodzi? - wykrzyczała.
Elizabeth otworzyła usta, ale nie wiedziała co odpowiedzieć. Nie wiedziała o co jej chodzi. Była wściekła bez powodu. Naprawdę nie miała żadnych podstaw do tego, aby być złą. Może to przez jej rozmowę z Linsey? Nie, to nie miało sensu, no bo w końcu dlaczego miała być zła przez to?
- Nie wiem - odpowiedziała cicho.
Alicja zamrugała. Nic nie mówiła. Pewnie nie wiedziała co powiedzieć. - Po prostu jestem zmęczona - skłamała Elizabeth.
- No cóż, skoro tak to będę musiała znaleźć kogoś innego - powiedziała smutno Alicja i odwróciła się.
- Dobra, pomogę wam - zatrzymała ją Eliza.
Alicja uśmiechnęła się.
- To ubierz się i bądź za 15 minut w pokoju wspólnym.
Elizabeth została sama w dormitorium. Linsey, Barbara i Raquelle ozdabiały korytarz na parterze. Ona i Alicja były przydzielone do osób ozdabiających korytarz na piętrze drugim, więc zaczynały dopiero za 2 godziny.
Wyjęła z kufra płaszcz, czapkę i szalik w barwach Gryffindoru. Ubrała się i wyszła do pokoju wspólnego. Tam zobaczyła Alicję rozmawiającą z Angeliną. Podeszła do nich, a następnie we trójkę poszły na boisko od Quidditcha.
Elizabeth przeszedł dreszcz kiedy weszły na zaśnieżone boisko. Sporo czasu minęło kiedy ostatnio była na boisku od Quidditcha. Przeszły nim kawałek, a następnie weszły do szatni. Ogarnęło je przyjemne ciepło. Elizabeth rozejrzała się po pomieszczeniu. Było nieduże, przytulne i ciepłe. Ściany, podłoga i sufit były drewniane. Tak samo jak szafki oraz ławki, na których porozrzucane były ręczniki i szaty do Quidditcha.
- Tym się dzisiaj zajmiemy - oznajmiła Angelina wskazując na stos rzeczy na ławce.
- Mianowicie? - zapytała znacząco Alicja.
- Trzeba wysuszyć i poskładać ręczniki, a następnie włożyć je do szafek. To samo z szatami.
- Mamy się tym zająć we trójkę?
- Nie, zrobisz to Ty i Elizabeth. Ja się zajmę sprzątaniem pokoju kapitana. Elizabeth, zajmiesz się szatami, ok?
Elizabeth przytaknęła i podeszła do stosu ubrań. Wzięła wszystkie szaty i położyła na ławce obok, aby mieć "własne stanowisko pracy". Po odłożeniu ich spojrzała na swoją kurtkę. Była cała mokra z przodu.
- To był słaby pomysł - mruknęła do siebie i zajęła się pracą.
Po koleji suszyła każdą szatę zaklęciem, a następnie składała obok na jedną kupkę. Patrzyła również na nazwiska właścicieli. Uznała, że skoro już jest w Hogwarcie to raczej musi wiedzieć kto gra w reprezentacji jej domu. Zapamiętywała po kolei nazwiska, gdy nagle ujrzała na jednej z szat napis "Potter".
- Angelina! - krzyknęła w stronę pokoju kapitana - co mam zrobić z szatą Harry'ego?
- Ah, no tak. Odłóż ją na bok. To samo zrób z szatami Freda i Georga. Numery 5 i 6. Tylko nie bierz szaty Rona - odpowiedziała Angelina.
Eliza odszukała szaty bliźniaków i odłożyła je wraz ze strojem Harry'ego na bok, a następnie dalej zajęła się suszeniem i składaniem szat. Potem włożyła każdą szatę do szafki jej właściciela.
- Skończyłam, mam zrobić coś jeszcze? - zapytała Angeliny, która właśnie wynosiła z pokoju worek ze śmieciami.
- Jeżeli możesz, znaczy chcesz, to możesz wypolerować rączkę mojej miotły - odpowiedziała dziewczyna.
Elizabeth drgnęła.
- Wiesz Angelina, Liz chyba nie... - zaczęła Alicja, ale Eliza nie pozwoliła jej dokończyć.
- Nie ma sprawy - powiedziała szybko.
Alicja wybałuszyła oczy.
- Ja myślałam, że ty...
- To tylko miotła. Nie mam zamiaru na nią wsiadać.
- W takim razie, zaraz ci ją przyniosę - powiedziała Angelina i poszła do swojego pokoju.
- Na pewno chcesz to zrobić? Mówiłaś, że boisz się jakichkolwiek kontaktów z miotłą - powiedziała Alicja.
- Najwyraźniej pora na pewne zmiany - rzuciła Elizabeth i spojrzała w stronę idącej ku nim Angeliny.
- Proszę - powiedziała dziewczyna i wręczyła Elizie miotłę i środki do jej pielęgnowania.
Dziewczyna podziękowała i odeszła na bok, aby zająć się miotłą.
Kiedy tylko położyła dłoń na rączce miotły poczuła przyjemne ciepło. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo brakowało jej zapachu oraz trzymania miotły. Wzięła leżącą obok szmatkę i zaczęła polerować. Pamiętała jak to się robi. W dzieciństwie robiła to w końcu codziennie. Znowu przypomniała sobie to uczucie kiedy siedziała na miotle. Kiedy wiatr czochrał jej włosy i kiedy czuła się wolna. A jednak bała się do tego wrócić. Coś ją do tego ciągnęło, a jednocześnie odpychało. Z rozmyślań wyrwał ją głos Angeliny.
- Skończyłaś już może?
- Słucham? - zapytała Eliza nieprzytomnie.
- Czy już skończyłaś? Siedzisz już tutaj dobre pół godziny.
- Wybacz, zamyśliłam się - odpowiedziała Elizabeth i oddała wypolerowaną miotłę jej właścicielce.
- Dziękuję - uśmiechnęła się Angelina i spojrzała na rączkę miotły - ładnie. Chyba jeszcze nigdy nie miałam tak lśniącej rączki. Pomijając dzień zakupu.
Eliza zaśmiała się i podeszła do Alicji.
- Na dzisiaj już chyba koniec. Wracajmy do zamku. Za chwilę zaczynamy dekorować. Ah, Elizabeth weźmiesz szaty chłopców? Trzeba im je oddać - powiedziała Angelina, zamykając drzwi pokoju kapitana.
- Jasne - odpowiedziała Eliza i wzięła szaty Harry'ego, Freda i Georga.
Dziewczęta wyszły z szatni i ruszyły przez błonia do zamku. Pobiegły szybko do wieży Gryffindoru, przebrały się i ruszyły ozdabiać drugie piętro.
*
Po skończonej pracy Elizabeth ruszyła samotnie do Wielkiej Sali na kolację, gdyż Alicja musiała "coś załatwić". Kiedy weszła do pomieszczenia, ujrzała siedzące przy stole Linsey, Barbarę i Raquelle. Od razu dosiadła się do nich i zagadała.
- Jak wam minął dzień?
- W porządku. Kilka razy Irytek oplątał Raquelle łańcuchem, ale jak już mówiłam wszystko jest ok - odpowiedziała Linsey.
- Zależy dla kogo - prychnęła Raquelle.
- A co u ciebie? - zapytała Elizy Barbara.
- Dobrze. Jestem trochę zmęczona, ale to mniej istotne.
- Słyszałam, że pomagałaś Alicji i Angelinie przy sprzątaniu szatni Gryffindoru. Jak wam poszło?
- Dobrze, poskładałyśmy szaty i ręczniki, a potem jeszcze wypolerowałam miotłę Angeliny i...
- Miotłę? - zapytała z niedowierzaniem Barbara.
- Eh, tak miotłę. Spokojnie, jeszcze żyje.
- Wracasz do latania? - zapytała szybko Linsey.
- Nie jestem w stanie - odpowiedziała obojętnie Eliza, na co reszcie zbladły miny.
Po chwili dołączyła do nich Alicja i akurat w tym momencie na stole pojawiło się jedzenie.
Elizabeth z wielkim apetytem wzięła się za jedzenie naleśników, gdyż po jej wizycie w kuchni były one jej ulubionym posiłkiem.
Po skończonej kolacji Elizabeth wraz z resztą dziewczyn udała się do pokoju. Kiedy była na schodach poczuła, że ktoś ją łapie za nadgarstek. Odwróciła się. Był to Fred.
- Możemy chwilę pogadać? - zapytał chłopak.
- Jasne - odpowiedziała Eliza i odwróciła się w stronę towarzyszek dając im do zrozumienia, że mogą iść bez niej.
Tamte tylko zachichotały i poszły dalej.
Elizabeth zeszła z Fredem w dół, na korytarz. Stanęli przy jednej ze ścian i wtedy dziewczyna zdała sobie sprawę, że chłopak nadal trzyma jej nadgarstek. Po chwili on też to zauważył i szybko zabrał dłoń. Podrapał się nerwowo po karku i uśmiechnął się z zakłopotaniem.
- Mam do ciebie sprawę - powiedział przerywając niezręczną ciszę.
- O co chodzi?
- Chciałbym ci coś pokazać. Ale nie teraz, w nocy - odpowiedział ściszonym głosem.
- Naprawdę? A nie możemy teraz? - zapytała zmęczonym głosem. Naprawdę, po napisaniu referatu z historii magii chciała się położyć spać.
- Nie możemy. Przecież nic ci się nie stanie. Idziesz z mistrzem wymykania się z tarapatów.
Fred wypiął dumnie pierś.
- Z Georgem? - zaśmiała się Elizabeth.
Chłopak uśmiechnął się drwiąco.
- Bądź o północy w pokoju wspólnym. Ubierz się ciepło - powiedział Fred i odwrócił się na pięcie.
- Skąd wiesz, że się zgadzam? - krzyknęła za nim Eliza.
- Po prostu wiem. Mi byś odmówiła - Fred uśmiechnął się i puścił do dziewczyny oczko.
Elizabeth odwzajemniła uśmiech i przez chwilę obserwowała rudzielca póki nie zniknął w tłumie uczniów. Następnie sama poszła do wieży Gryffindoru. Nagle usłyszała czyjeś wołanie.
- Elizabeth! Przepraszam... Elizabeth poczekaj!
Dziewczyna ujrzała Hermione wymachującą jakąś książką.
- Hej, o co chodzi? - zapytała się brunetki kiedy do niej podbiegła.
- To chyba twoje - powiedziała Hermiona wręczając jej egzemplarz "Transmutacji dla zaawansowanych".
- Oh, dziękuję! Gdzie ją znalazłaś? - zapytała radośnie Eliza odbierając książkę.
- Zostawiłaś ją w pokoju wspólnym. Jakieś pierwszoroczniaki ją znalazły i zaczęły studiować. Jakiś chłopiec trafił przez to do skrzydła szpitalnego.
- Co się stało?
- Kolega próbował go transmutować w żabę. Dobrze, że to zauważyłam. Skończyło się tylko na tym, że chłopak ma teraz ochotę na owady.
Eliza uśmiechnęła się i wróciła wraz z Hermioną do pokoju wspólnego Gryfonów.
*
Elizabeth spojrzała na zegarek. "Za dziesięć minut północ. Pora się zbierać" pomyślała i wyjęła cicho z kufra swoje ubranie wierzchne. Ubrała się szybko i zbiegła cicho do pokoju wspólnego. Czekał tam na nią Fred. Popatrzył na nią chwilę, a następnie machnął ręką na znak, że pora wychodzić.
Zbiegli cicho na parter, do Sali Wejściowej. Fred spojrzał na zegarek. Po chwili podniósł palec do góry i kiedy go opuścił, Elizabeth usłyszała dośny huk dochodzący z piętra wyżej.
- Idziemy - szepnął Fred i odruchowo złapał dziewczynę z nadgarstek.
Wybiegli z zamku na zaśnieżone błonia. Eliza poczuła jak zimno otula jej twarz. Chłopak dalej ciągnął ją za rękę, ale zbytnio jej to nie przekadzało. Brnęli cicho przez śnieg, gdy nagle zatrzymali się.
- Zamknij oczy - szepnął Fred.
- Ale...
- Zaufaj mi.
Dziewczyna wykonała polecenie i poczuła, że Fred łapie ją w pasie. Czuła się trochę niezręcznie. W końcu pierwszy raz chłopak brał ją na ręce. Poczuła jego ciepło. Było taki przyjemnie. Nagle poczuła, że na czymś ją sadza. Na czymś drewnianym. Na czymś, na czym tak dawno nie siedziała, na czym bała się siedzieć. Otworzyła oczy. Siedziała na miotle za Fredem.
- Trzymaj się - powiedział chłopak.
- Fred, ja nie...
Ale było już za późno. Rudzielec odbił się od ziemi i wystrzelił miotłą w powietrze.
Elizabeth złapała go w pasie i mocno się do niego przytuliła. Oczy napełniły jej się łzami, więc je zamknęła. Nie chciała ich otwierać. Bała się, naprawdę się bała.
- Ląduj - szepnęła do Freda.
- Otwórz oczy - odpowiedział, jakby zignorował jej prośbę.
- Fred, proszę.
- Otwórz oczy - powtórzył.
Elizabeth podniosła powieki. Zaniemówiła. Było pięknie, cudownie. Niebo było bezchmurne. Wraz z księżycem, będący tej nocy w pełni, odbijało się w tafli lody, którą pokryte było jezioro. Wszystko nagle się zmieniło. Elizabeth czuła się wolna, po raz pierwszy od sześciu lat. Nie bała się. Przytuliła się do Freda.
- Dziękuję - szepnęła.
- Nie ma sprawy - mruknął z zadowoleniem Fred.
Szybowali tak jeszcze nad Hogwartem jakiś czas. Potem chłopak wylądował gładko na śniegu i pozwolił Elizabeth zejść z miotły. Następnie sam stanął na ziemi i oparł miotłę o ramię. Eliza przyjrzała się jej. Była to miotła Angeliny Johnson. No tak, przecież Unbridgre zabrała Fredowi jego miotłę. Ale to nie było teraz ważne. To co przed chwilą przeżyła było czymś niemożliwym. Przestała bać się latania. Dzięki Fredowi. Spojrzała się na chłopaka. Wyglądał na zadowolonego. Dziewczyna uśmiechnęła się sama do siebie. Będzie musiała mu się odwdzięczyć.
Wślizgnęli się cicho do zamku i pobiegli do wieży Gryffindoru. Elizabeth przytuliła Freda na pożegnanie, na co on uśmiechnął się promiennie. Rozeszli się do swoich dormitoriów, oboje szczęśliwi. To była cudowna noc.

8 komentarzy:

  1. Boisko DO Quidditcha. I jeszcze kilka literówek bądź powtórzeń. Jest lepiej, ale Elizabeth dalej jest zbyt idealna. Wystarczyło napisać np. że wymykając się z dormitorium coś popsuła/narobiła hałasu i od razu byłoby bardziej realistycznie. Gdy Angelina mówi o szatach Harry'ego i bliźniaków mogłaś dać więcej emocji, gdyż pamiętam, że trochę przeżywała ona "rozpad" drużyny. Olynte :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasami mam uczucia podobne do Liz. Lubię Twoje opowiadania, stają się ciągle lepsze i bardziej atrakcyjne. Styl również Ci się poprawił. Miło się czyta. Chociaż Liz. wprowadza mnie w kompleksy. Jest zbyt wyidealizowana. No, ale cóż to Twoje OC. Zapraszam też do siebie :) dressa-in-my-heart-forever.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Przecinki sobie, a tekst sobie.
    No i nadal to jakieś takie sztuczne jest. Uproszczone - a w życiu nic nie jest proste.
    Mimo to, poprawiasz się i wyrabiasz własny styl.
    Życzę dużo weny i pozdrawiam :)
    Sensitiva

    OdpowiedzUsuń
  4. Mianuję Ci do LA <3
    Po, więcej zapraszam do mnie:
    http://laura-w-hogwarcie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Nominuję cię do LBA. Szczegółów wypatruj tutaj: ksiazkonaodlocie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Czekam na następny rozdział <3 Świetne :D

    OdpowiedzUsuń
  7. +chyba już po raz 3 ;_;Zostałaś nominowana!:http://dressa-in-my-heart-forever.blogspot.com/2015/02/nominacja-do-lba.html#comment-form

    OdpowiedzUsuń
  8. Parę błędów, jednak rozdział cudowny. Fragment latania na miotle jest po prostu idealny. I taki romantyczny. <3 Wszytko idzie w jak najlepszym kierunku. :)
    ~Sophia

    OdpowiedzUsuń