wtorek, 30 grudnia 2014
Rozdział 8.
sobota, 20 grudnia 2014
Rozdział 7.
Następnego dnia Elizabeth obudziła się wyjątkowo wcześnie. Była niedziela, więc wszyscy jeszcze spali. Spojrzała na zegarek stojący na szafce obok jej łóżka. Było dwadzieścia trzy po piątej.
W dormitorium panował półmrok. Przeciągnęła się i spojrzała na okno. Do połowy było zasypane śniegiem, a dalej było widać ciemne niebo. Przez chwilę jeszcze wpatrywała się w biały puch za szybą, a następnie ssunęła się z łóżka, wsadzając stopy w puszyste kapcie. Podeszła do kufra i wyjęła z niego komplet ciepłych ubrań.
Po szybkiej porannej toalecie włożyła na siebie szary sweter i naciągnęła na nogi granatowe dżinsy. Jeszcze raz obejrzała się w lustrze i po chwili namysłu zmieniła kolor swoich włosów na ciemny brąz. Uśmiechnęła się do swojego odbicia i związała włosy w wysokiego kucyka. Odeszła od toaletki, wyciągnęła z kufra "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" i ruszyła w stronę drzwi.
Zeszła po schodach do pokoju wspólnego i usiadła wygodnie w fotelu. Otworzyła książkę i zajęła się lekturą. Nagle usłyszała czyjeś kroki. Spojrzała w stronę schodów prowadzących do dormitoriów dziewcząt. Schodziła po nich dziewczyna o gęstych, lekko rozczochranych brązowych włosach, trzymając pod pachą kilka książek. Kiedy zobaczyła Elizabeth zatrzymała się. Na jej twarzy pojawiło się zakłopotanie.
- Och, nie pomyślałabym, że ktoś może być tu tak wcześnie. - powiedziała i usiadła naprzeciwko Elizy.
Elizabeth uśmiechnęła się i zanim zdążyła coś odpowiedzieć, dziewczyna wyciągnęła w jej stronę rękę.
- Jestem Hermiona. Hermiona Granger.
Eliza uścisnęła jej dłoń.
- Elizabeth Colfer. Pewnie już mnie znasz.
Hermiona uśmiechnęła się blado i spojrzała na książkę trzymaną przez Elizę.
- "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć"? Uczysz się?
- Nie, znam wszystkie zwierzęta z tej książki na pamięć. Po prostu lubię ją czasem poczytać.
- Fascynują cię magiczne stworzenia?
- Bardzo. Kiedy w domu nauczała mnie mama, był to mój ulubiony przedmiot.
- Uczyłaś się w domu?
Elizabeth przytaknęła.
- Jakie miałaś wyniki sumów? - zapytała podejrzliwie Hermiona.
- Sześć wybitnych, dwa powyżej oczekiwań i jeden zadowalający.
Hermiona wytrzeszczyła oczy.
- To nieźle! Po nauce w domu? Twoja mama musi być uzdolnioną czarownicą! Uczęszczała do Hogwartu?
- Nie, do Beauxbatons.
- Jest Francuzką?
- Tak. Ogółem mam trochę dziwne drzewo genealogiczne; mój tata jest Irlandczykiem, ale ma wielu francuzów w dalszej rodzinie.
Hermionie drgnął kącik ust.
- Rodzice Twojej mamy muszą być bardzo uzdolnionymi czarodziejami.
- Niekoniecznie. Są mugolami.
Hermiona zamrugała ze zdziwieniem.
- To tak ja moi.
- Ach, to ty jesteś tą mądrą dziewczyną, o której mówiła Linsey! Zauważyłam, że czarodzieje i czarownice mugolskiego pochodzenia są wyjątkowo uzdolnieni magicznie. Oczywiście jest to komplement. - uśmiechnęła się Elizabeth.
Hermiona również się uśmiechnęła, a na jej twarzy po raz pierwszy zagościł ciepły wyraz.
Rozmawiały tak póki do pokoju wspólnego nie zaczęli się schodzić pierwsi Gryfoni. Hermiona zauważyła Harry'ego i Rona wychodzących ze swojego dormitorium, więc wzięła wszystkie swoje książki, pożegnała się z Elizabeth i ruszyła w ich stronę.
Dziewczyna jeszcze przez chwilę patrzyła na oddalającą się znajomą. Nagle usłyszała huk. Poderwała się z fotela i spojrzała w jego stronę. Zobaczyła śmiejących się bliźniaków. Popatrzyła na nich z poirytowaniem.
- Ha ha ha bardzo śmieszne. - powiedziała ze złością, jednak w jej głosie czuć było rozbawienie.
- Wiemy, że jesteś zachwycona. - powiedział George, siadając na jej miejscu.
- Będziemy musieli to powtórzyć - dodał Fred i opadł na fotel obok.
Eliza usiadła w fotelu, na którym wcześniej siedziała Hermiona.
- Jak wam minęła noc? - zapytała.
- Cudownie. Szczególnie wtedy kiedy George'owi zachciało się pić i wstając potknął się o pudło z fajerwerkami, jednocześnie odpalając je. Przez dwie godziny po naszym pokoju latały różnego rodzaju światełka, co jakiś czas obijając się o ściany. - powiedział Fred i spojrzał drwiąco na brata.
- Musicie znaleźć dobre strony tej sytuacji. - powiedziała roześmiana Elizabeth - Na przykład... ym... no to było dość...
- Wkurzające? - przerwał jej Fred.
- Wiesz, to raczej nie jest pozytyw. - odpowiedziała Elizabeth - Ale próbuj dalej.
Fred przewrócił oczami, a George zachichotał.
- Liz, tu jesteś!
W ich stronę szła Linsey, ciągnąc za sobą Raquelle.
- Wybaczcie chłopcy, ale są sprawy ważne i ważniejsze - powiedziała.
- Czyli? - zapytał George, ale Linsey go zignorowała.
Pociagnęła Elizabeth za nadgarstek, a ta zdążyła tylko pomachać braciom na pożegnanie.
*
- Idziemy po śniadaniu na błonia, idziesz z nami? - zapytała Raquelle, nakładając sobie na talerz jajecznice.
- Jasne, ale... czy ty przydkiem nie miałaś się dzisiaj uczyć? - spytała Elizabeth i ugryzła tosta.
- Nauka poczeka. Dodatkowo zbliżają się święta, więc będę miała dużo czasu na naukę.
- Znając życie na święta powiesz, że zbliża się Wielkanoc, więc będziesz miała mnóstwo czasu na naukę.
Barbara, Alicja i Linsey zachichotały, a Raquelle spojrzała na Elize wymownie i zaczęła jeść.
Elizabeth posmarowała kolejnego tosta masłem i zjadła go z apetytem.
Po skończonym posiłku, cała piątka pobiegła szybko do wieży Gryffindoru, aby ubrać się w kurtki i ciepłe buty. Barbara powiedziała Elizie, aby ta wzięła różdżkę, ponieważ "zobaczysz, przyda ci się".
Kiedy wyszły na szkolne błonia, uczniowie już ślizgali się po zamarzniętym jeziorze, a nad ich głowami co chwila przelatywały spore kule śniegu, które miały na celu uderzać w okna zamku.
Elizabeth wraz z resztą ruszyła w stronę jeziora, gdy nagle poczuła uderzenie w głowę, a potem przejmujące zimno na karku. Odwróciła się i ujrzała śmiejącego się Freda. Podniosła ze śniegu czapkę, która pod wpływem uderzenia spadła jej z głowy.
- Liz, wszystko w porządku? - usłyszała rozbawiony głos Alicji.
Spojrzała na towarzyszki, które najwyraźniej próbowały ukryć śmiech.
- Wszystko ok. - powiedziała Elizabeth i uśmiechnęła się cwanie.
Po chwili wyjęła z kieszeni różdżkę i skierowała ją na śnieg. Następnie uformowało się z niego parę śnieżek, otaczając dziewczynę. Elizabeth sięgnęła po jedną z nich i cisnęła nią mocno w Freda. Kula trafiła chłopaka. Nie dziwne; w końcu od zawsze miała świetnego cela. Fred uformował ze śniegu kolejną kulę i rzucił nią w stronę dziewczyny. Elizabeth zrobiła unik, więc śnieg trafił Barbarę. Kilka osób, łącznie z Barbarą, zaśmiało się i obserwowała dalszy przebieg sytuacji.
Fred zachichotał i zaczął uciekać. Elizabeth niewiele myśląc zaczęła go gonić, a za nią pognały jej śnieżki.
- Dziewczyny mają pierwszeństwo! To ja powinnam rzucić pierwsza! - krzyczała do Freda, śmiejąc się jednocześnie.
Po kolei brała lecące obok niej kule i ciskała nimi w chłopaka. Udało jej się go złapać za kawałek kurtki, a ponieważ została jej tylko jedna śnieżka, postanowiła ją dobrze wykorzystać. Pociągnęła mocno Freda, a ten zdziwiony nagłym obrotem sytuacji odwrócił się w jej stronę. Wtedy Elizabeth rozgniotła śnieg na jego twarzy. Puściła Freda i z triumfem patrzyła, jak śmiejąc się strzepuje z siebie śnieg.
- Teraz jesteśmy kwita. Nie, zaraz; jeszcze muszę tobie i George'owi odpłacić za poranek. - powiedziała i uśmiechnęła się.
- Zobaczymy. - opowiedział Fred i spojrzał w kierunku paru klaszczących Gryfonów.
- Hm, jak widać mam fanów. - powiedziała Eliza odwracając się i patrząc na to co Fred.
Zobaczyła też biegnące w jej stronę Raquelle, Alicję, Linsey i Barbarę.
- To było świetne! - krzyknęła Alicja, kiedy dobiegła do dziewczyny.
- Bezbłędne! - dodała Linsey.
- Dokładnie! - wtrąciła się Barbara, która dobiegła do nich jako ostatnia.
- Fred, właśnie przegrałeś z dziewczyną! - Elizabeth usłyszała za sobą głos George'a.
- Dałem jej fory. - odparł Fred i spojrzał z rozbawieniem na dziewczynę.
Eliza tylko prychnęła i odchodząc puściła do bliźniaków oczko.
Resztę dnia spędziła na ślizganiu się po jeziorze i rzucaniu śnieżkami w okna zamku.
---
Ponieważ następny post pojawi się dopiero po Bożym Narodzeniu, chciałbym wszystkim moim czytelnikom życzyć wesołych i spokojnych świąt - dużo prezentów, radości i miło spędzonego czasu w gronie rodziny i znajomych. <3
~Panna Phelps ♥
niedziela, 14 grudnia 2014
Rozdział 6.
- To było 5 lat temu, w wakacje po których miałam jechać do Hogwartu. Mieszkałam z rodzicami nieopodal małej, irlandzkiej wsi Freshford. To było cudowne miejsce; ciche, a jednak radosne. Miasteczko liczyło coś koło 500 osób, więc nie było popularne. A jednak będąc tam nigdy nie byłam smutna lub przygnębiona. Tamtejsi ludzie byli tacy ciepli. Nieważne, że byli mugolami, byli naszymi przyjaciółmi. Nasz dom znajdował się na przedmieściach. Praktycznie nie mieliśmy sąsiadów. To chyba lepiej - rodzice mogli używać czarów nie bojąc się, że zostaną zauważeni. Kilkaset metrów od naszego domu była łąka otoczona drzewami. Tata zrobił tam małe boisko do Quidditcha. Otoczył je na wszelki wypadek zaklęciami ochronnymi, aby żaden mugol nie mógł go zobaczyć. Wiedział, że uwielbiałam latać na miotle. Mówił, że mam to w genach. Sam fakt, że wybrała mnie różdżka z drzewa kasztanowca, która podobno najbardziej pasuje do tych czarownic i czarodziejów, którzy poza radzeniem sobie z zielarstwem i magicznymi stworzeniami, są naturalnymi lotnikami. Latałam praktycznie codziennie. Rodzice sami byli zaskoczeni moimi umiejętnościami. Tata uczył mnie rzeczy, których sam uczył się na treningach będąc pałkarzem; dubel, odbicie do tyłu, transylwanka i te sprawy. Widząc jak szybko się uczę, postanowił zamienić zaczarowaną przez siebie piłkę plażową, mającą zastępować prawdziwego tłuczka, na oryginał. Oczywiście wcześniej zapytał mnie czy chciałabym spróbować, na co będąca pod wpływem podniecenia, się zgodziłam. Udało mu się, po wielu próbach, przekonać mamę, że jestem w stanie podjąć się czegoś takiego. Kiedy nadszedł dzień, w którym miałam sprawdzić swoje umiejętności, sprawdzałam czy wszystko jest przygotowane; wypolerowałam starannie każdy cal rączki mojej miotły, kilka razy przemierzałam mój strój, aby mieć pewność że podczas gry będzie mi w nim wygodnie i że nic się w nim nie poluzuje. Kiedy po południu wkroczyłam dumnie na boisko trzymając opartą na ramieniu miotłę, byłam pewna, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Kiedy wzięłam od taty pałkę, a następnie wystrzeliłam w powietrze, czułam ogromną pewność siebie. W końcu byłam świetna i nic złego nie mogło się stać. Tak mi się przynajmniej zdawało. Ujrzałam naprzeciwko siebie tatę dającego znak mamie stojącej obok skrzyni z tłuczkiem, że możemy zaczynać. Mama drżącą ręką machnęła rożdżką i ze skrzyni ze świstem wyleciał tłuczek. Widziałam jak tata odbija go w moją stronę. Ścisnęłam mocniej pałkę i widząc, że jest już blisko walnęłam go z całej siły. Odbiłam. Byłam z siebie dumna. Nie patrzyłam nawet gdzie poleciał. Po prostu cieszyłam się zwycięstwem nad nim i tym, że mi się udało za pierwszym razem. Skupiłam się tylko na tym. Wtedy usłyszałam przerażony krzyk mamy, a następnie poczułam potworny ból z tyłu głowy. Nastała ciemność, nicość, pustka...
Elizabeth wzięła głęboki oddech i kontynuowała drżącym głosem.
- Kiedy się obudziłam okazało się, że jestem w szpitalu. Strasznie bolała mnie głowa. Zobaczyłam rodziców stojących obok mojego łóżka. Mama była blada i miała łzy w oczach. Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła że wstałam. Nie wiedziałam co się stało. Ostatnią rzeczą jaką pamiętałam był ból i krzyk mamy. To było straszne. Na salę wszedł jakiś uzdrowiciel. Widząc, że się obudziłam dał mi jakiś eliksir i opowiedział co się stało. Powiedział, że dostałam mocno tłuczkiem w tył głowy i spadłam z miotły. Tata nie zdążył mnie złapać, więc uderzyłam w ziemię. Powiedział, że miałam szczęście, bo skończyło się na pęknięciu czaszki i kilku złamaniach. Okazało się, że przez trzy tygodnie byłam w czymś w rodzaju śpiączki. Kiedy skończył opowiadać przez jakiś czas nie mogłam zebrać myśli. Spadłam z miotły. To cud, że jeszcze żyje. Nie pamiętam co się dalej działo, bo przybita tym co się stało, poszłam spać. Leżałam w szpitalu jeszcze miesiąc. Tata zrezygnował z Quidditcha. Obwiniał siebie za to co się stało. Kiedy wróciłam do domu już nie było tak samo. Bałam się mojej miotły, a na boisko starałam się nie patrzeć. Opętał mnie strach przed wszystkim co było związane z lataniem. Najgorsze było to, że chociaż rok temu udało mi się wraz z mamą przekonać tatę, że to był wypadek i powinien wrócić do reprezentacji, na co się w końcu zgodził, to ja wciąż czułam, że to wszystko moja wina. Przez moją pewność siebie straciłam szansę na wyjazd do Hogwartu; uzdrowiciele powiedzieli, że lepiej będzie jeżeli będę się uczyć w domu póki nie skończę szesnastu lat. Wtedy wszystkie urazy miały się na dobre zagoić. Nigdy już nie wsiadłam na miotłę. Nigdy.
Eliza otarła łzy z policzków i spojrzała się na resztę dziewczyn. Linsey mocniej ją przytuliła. Barbara otarła łzę z policzka, a Alicji posmutniały oczy.
- Och, Elizabeth my... - Raquelle przytuliła Elize - Tak mi przykro.
- Mnie też. Nie lubię o tym rozmawiać, ale powinnyście wiedzieć.
Wzięła głęboki oddech.
- Ale to nie powód, aby niszczyć sobie resztę życia. Jak to mówią mugole "czas leczy rany". Nie wiem czy moje wyleczy, ale bądźmy dobrej myśli.
Ku zdumieniu współlokatorek wstała, uśmiechnęła się i wróciła do rozpakowania rzeczy. Po chwili osłupienia, Linsey otrząsnęła się i zaczęła jej pomagać, nie zadając już więcej pytań. Raquelle rzuciła jakiś inny temat do rozmowy, więc po chwili dziewczyny już się śmiały. Kiedy Elizabeth złożyła ostatnią bluzkę i włożyła ją kufra, nadeszła pora kolacji. Założyła na siebie swoją nową szatę i wraz z resztą wyszły razem do Wielkiej Sali.
*
Fred, George i Lee już siedzieli przy stole Gryffindoru czekając na jedzenie. Lee niecierpliwie uderzał widelcem o talerz, doprowadzając siedzące obok Gryfonki do szału.
- Możesz przestać? - zapytała z poirytowaniem jedna z nich.
- Nie. - odparł obojętnie Lee i popatrzył tęsknie na miejsce gdzie miało się pojawić jedzenie.
Fred patrzył się tępo w talerz, bo sam był głodny.
Nagle poczuł szturchnięcie w bok. Spojrzał pytająco na George'a, a ten machnął głową w stronę drzwi. Spojrzał się w tamtą stronę i zobaczył roześmiane Raquelle, Barbarę, Linsey, Alicję i idącą po środku Elizabeth. Dziewczyny dalej się śmiejąc usiadły przy stole kilka miejsc dalej od nich.
- To co Fred? To Twoja nowa dziewczyna? - zapytał Lee, na co George zareagował śmiechem.
- Oczywiście, już planujemy jak będzie wyglądał nasz ślub. Jako świadków wybraliśmy Draco, który będzie świadkową oraz Filcha, a kazania udzieli nam szanowna profesor Unbridge - odpowiedział Fred, a parę osób, łącznie z Lee i Georgem, które to usłyszały parsknęło śmiechem.
- Zaraz sprawdzimy. - powiedział George i spojrzał cwanie na brata.
Po chwili odchrząknął i krzyknął w stronę Elizabeth.
- Ej, Elizabeth! Czy to prawda, że Ty i Fred jesteście parą i w najbliższym czasie organizujecie swój ślub?
Wszystkie oczy zwróciły się nagle w stronę Elizy, która tylko się uśmiechnęła i odkrzyknęła.
- Jasne, chcesz wpaść?
Cały stół Gryffindoru wybuchł śmiechem, zwracając na siebie uwagę pozostałych stołów.
Fred, George i Lee również się śmiali i nawet nie zauważyli, że pojawiło się jedzenie.
Dopiero kiedy usłyszeli szczękanie sztućcy, zdali sobie sprawę że wszyscy poza nimi i paroma wciąż chichoczącymi Gryfonkami wszyscy już jedzą. Wzięli więc po toście i zajęli się jedzeniem.
piątek, 5 grudnia 2014
Rozdział 5.
Po skończonym zwiedzaniu zamku, Fred i Elizabeth wrócili do Wieży Gryffindor'u, śmiejąc się głośno. Kiedy stanęli przed portretem Grubej Damy, Eliza wciąż chicocząc wypowiedziała hasło.
- Mimbulus mimbletonia.
Obraz przesunął się, ale dało się słyszeć jak rozmarzonym głosem mówi coś o świątecznej miłości. Kiedy weszli do pokoju wspólnego, Elizabeth przetarła załzawione od śmiechu oczy i zwróciła się do Freda.
- Dzięki za pokazanie mi szkoły. Było naprawdę fajnie. - mówiąc to uśmiechnęła się szeroko - Trzeba to będzie powtórzyć.
- Nie ma sprawy. - powiedział Fred i odwzajemnił uśmiech - Mnie też się podobało.
- No to... ja chyba pójdę skończyć rozpakowywanie moich rzeczy. Zobaczymy się później.
Dziewczyna ruszyła w stronę dormitoriów dziewcząt, ostatni raz uśmiechając się do Freda. Chłopak rozejrzał się po pokoju wspólnym szukając George'a lub Lee Jordana, lecz w pokoju siedzieli praktycznie sami pierwszo i drugoroczniacy. Zwrócił się więc w stronę schodów prowadzących do dormitoriów chłopców. Kiedy wszedł już do pokoju usłyszał od razu głos George'a.
- No i jak tam Romeo?
Fred usiadł na łóżku obok brata i spojrzał na niego drwiąco.
- Nie uwierzysz jakie ona ma poczucie humoru! Serio. Ma strasznie podobny charakter do naszego.
- Żartujesz. - powiedział z niedowierzaniem George - Dziewczyna, która zaliczyła wszystkie egzaminy z wynikiem pozytywnym?
- Też się zdziwiłem. Nawet była pod wrażeniem, kiedy dowiedziała się o tym, że podłożyliśmy Filch'owi fajerwerki w gabinecie.
- To nieźle. Widać, że zna się na rzeczy. Trzeba będzie się z nią zaznajomić. No wiesz, rozrabiaków nigdy za wiele.
- Ale oczywiście tylko dwóch najlepszych.
- Zgadza się braciszku.
George uśmiechnął się do brata i po chwili wyciągnął spod łóżka skrzynię z Magicznymi Dowcipami Weasley'ów.
*
- I jak było? - zapytała Raquelle kiedy Elizabeth usiadła na łóżku i wyciągnęła swój kufer z rzeczami.
- Fajnie, naprawdę fajnie.
- Co się dziwić? Rzadko z którymkolwiek bliźniakiem jest nudno. - powiedziała Alicja - Boje się jak będzie wyglądała bez nich drużyna Gryffindoru.
- Drużyna Gryffindoru? - zapytała zdziwiona Elizabeth.
- No w Quidditchu. Byli pałkarzami, ale ta wredna jędza Unbridge ich wywaliła! No i jeszcze Harry'ego rozumiesz? Był najlepszym szukającym jakiego mieliśmy!
Alicja najwyraźniej strasznie to przeżywała, bo mówiąc to, zawzięcie wymachiwała rękami w powietrzu.
- W Quidditchu? - zapytała drżącym głosem Elizabeth, jakby Alicja powiedziała coś strasznego.
- Liz, wszystko okej? - zapytała niepewnie Linsey.
- Tak, tak. Wszystko w porządku. - odpowiedziała Eliza chcąc sprawić by brzmiało to wiarygodnie.
- Przecież widzę, że coś nie tak. Co jest?
- Ja po prostu... nieważne. Nie chce o tym gadać.
Linsey westchnęła. Po chwili wstała i zaproponowała pomoc przy rozpakowaniu. Dziewczyny w ciszy składały kolejne ubrania i wkładały je do szkolnego kufra. Nagle Linsey wyciągnęła ze skrzyni jakieś zdjęcie i krzyknęła z zachwytu.
- O Jezu, Elizabeth! Poznałaś Williama Colfera? Pałkarza reprezentacji Irlandii?
Elizabeth podniosła głowę znad skrzyni i spojrzała na Linsey.
- Trudno żebym go nie znała. Zazwyczaj zna się własnego ojca.
- William Colfer to Twój ojciec? - zapytała Barbara, odrywając się od jakiejś książki.
- No tak. Nie rozumiem dlaczego żadna z was tego nie załapała na początku.
- Myślałam, że to jakaś zbieżność nazwisk czy coś. - odpowiedziała z podnieceniem.
- Skoro pałkarz Irlandii to Twój ojciec - wtrąciła się Alicja - to musisz być naprawdę świetna w Quidditchu!
Elizabeth znowu zadrżała na dźwięk tego słowa. Żadna z dziewczyn tego nie zauważyła, więc bez żadnej przerwy kontynuowały rozmowę.
- Pogadam z Angeliną, żeby Cię przyjęła. Ba, na pewno Cię przyjmie! Pewnie będziesz miała jakiś sprawdzian umiejętności czy coś, ale nawet jeśli Ci nie pójdzie, w co wątpię, to i tak Cię przyjmie bo aktualni pałkarze to totalna porażka. Nawet nie potrafią porządnie odbić tłuczka. Wiesz co? Już teraz do niej pójdę i...
- Nie! - krzyknęła wystraszonym tonem Elizabeth - Nie idź, proszę. Nie chce grać w drużynie. W ogóle nie chce grać w Quidditcha. Nie chcę mieć nic wspólnego z tą grą. Nigdy więcej nie wsiąde na miotłe. Nigdy.
Nagle w dormitorium zrobiło się zupełnie cicho. Wszystkie dziewczyny wpatrywały się z wyraźnym zdziwieniem na Elize.
- Po prostu ja... się boję. Latania. Ja...
Przerwała i otarła łzę, która spłynęła jej po policzku. Linsey objęła ją, a reszta zgromadziła się wokół jej.
- Powiesz nam dlaczego? - zapytała nieśmiało Linsey.
Elizabeth otarła kolejne łzy i po chwili skinęła głową.
sobota, 29 listopada 2014
Rozdział 4.
Fred spojrzał na Elizabeth. Jeżeli okaże się, że ona uważa, że to tylko fanaberie Harry'ego i Dumbledor'a oraz że śmierć Cedrika to tylko zbieg okoliczności, może uznać go za idiotę kiedy powie, że on w to wierzy. No ale w sumie po co by o to pytała, gdyby wiedziała że jest to wyssana z palca bajeczka? Po chwili namysłu uznał że najbardziej rozsądne będzie jeżeli on zapyta ją o to samo.
- A Ty jak myślisz?
- No... - tu Elizabeth się zawahała jakby miała ten sam mętlik w głowie, co on przed chwilą - mi się wydaje, że wrócił.
- Ja też tak sądzę. Wierzę Harry'emu i wiem, że nie żartowałby sobie z takich rzeczy.
Fred zobaczył, że dziewczyna z niepokojem znowu patrzy się na medal Toma Riddle'a.
- Idziemy? - zapytał ją, uśmiechając się lekko.
- Co? - zapytała się nieprzytomnie wyrwana z zadumy Eliza- a, tak chodźmy.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, a potem wyszła wraz z Fredem na korytarz.
Zeszli potem po schodach na pierwsze piętro, gdyż Fred nie miał ochoty mijać gabinetu Dolores Unbridge. Przeszli obok sal lekcyjnych oraz gabinetu profesor McGonagall, zatrzymując się przy skrzydle szpitalnym.
Zobaczyli panią Pomfrey podającą nieznaną parującą substancje jakiemuś trzęsącemu się chłopakowi.
- Ile razy mam wam powtarzać, żebyście się nie wchodzili na lód, którym jest pokryte jezioro, no ile? - westchnęła i przykryła chłopca kocem.
- Urocza kobieta. - szepnął Fred do Elizabeth - To teraz parter.
*
Stanęli przed lekko zniszczonymi, ciemnobrązowymi drzwiami. Fred dla żartów wypiął dumnie klatkę piersiową i powiedział donośnym tonem:
- A oto gabinet najwspanialszego, a zarazem najbardziej cuchnącego, woźnego pod słońcem. Jego nazwisko uczniowie wymawiają z jakże chwalebnym obrzydzeniem, a jest to Flich. Jakże często wraz z bratem słyszymy za sobą jego ochrypły głos krzyczący...
- WEASLEY!
W ich stronę szedł rozwścieczony Filch. Cały był zakopcony i czuć było od niego spalenizną.
- Dzień doberek panie Filch! - rzekł wesoło Fred i uśmiechnął się prowokująco - coś się stało?
- Dobrze wiesz co się stało! Niech ciebie i tego twojego przeklętego brata diabli wezmą! Was i te wasze pieruńskie fajerwerki!
Fred uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Chce pan może nabyć kilka? Mamy teraz promocje - dwie w cenie jednej.
Filch zrobił się cały czerwony na twarzy.
- W takim razie ty i twój brat przyjdziecie do mnie jutro i odrobicie swój szlaban.
- Ale kto powiedział, że to my podłożyliśmy te fajerwerki?
Filch zamilkł.
- Nie udawaj głupiego Weasley. Dobrze wiem, że to wy!
- Ma pan jakieś dowody?
Filch ponownie zamilkł, ale tym razem na trochę dłużej.
- No właśnie - powiedział Fred drwiącym tonem - skoro nie ma pan żadnych argumentów popierających pana podejrzenia to chyba nie mamy o czym rozmawiać.
Fred uśmiechnął się i odwrócił się na pięcie. Elizabeth ruszyła za nim.
- To po ile te fajerwerki? - zapytała po chwili.
---
Przepraszam że tak krótko, ale nie miałam weny :/
poniedziałek, 17 listopada 2014
Rozdział 3.
- Tak, jasne. - uśmiechnął się George i spojrzał z rozbawieniem na Freda.
Elizabeth usiadła w fotelu naprzeciwko braci i uśmiechnęła się.
- Ty jesteś George, tak? - spojrzała się na jednego z nich.
- Fred, to jest George.
- Och, przepraszam. - powiedziała zakłopotana.
- Żartuje, jestem George.
Elizabeth zaśmiała się i popatrzyła na Freda.
- A Ty co tak milczysz Freddie? - uśmiechnął się George i szturchnął brata w bok - masz jakiś dylemat?
Fred spojrzał się na Georga morderczym wzrokiem, na co tamten zareagował śmiechem. Elizabeth patrzyła się to na George'a, to na Freda, lekko się uśmiechając. Fred wziął głęboki oddech i spojrzał na Elizabeth.
- Co u ciebie? - zapytał dziewczyny i uśmiechnął się.
- Dobrze. Strasznie mi się tu podoba. - odpowiedziała Eliza, jednocześnie odgarniając do tyłu włosy.
- Możemy Cię oprowadzić. - zaproponował Fred.
- Ty możesz Fred. Ja muszę... zrobić coś innego. - powiedział szybko George i wstał z fotela.
Odwrócił się na pięcie i tak, aby Elizabeth nie widziała zwrócił się cicho do brata mówiąc "powodzenia". Po chwili zniknął za drzwiami swojego dormitorium.
- No to gdzie chcesz iść najpierw? - zapytał Fred Elizy.
- Nie wiem. To Ty tu jesteś przewodnikiem. - odpowiedziała dziarsko dziewczyna i zaśmiała się.
Oboje wstali i wyszli przez dziurę pod portretem Grubej Damy, przeszli cicho przez zamek (tylko na chwilę zatrzymali się, bo Elizabeth chciała się dokładniej przyjrzeć obrazom przy schodach) i w końcu znaleźli się w sowiarni na szczycie Wieży Zachodniej.
Było to koliste pomieszczenie z oknami bez szyb. Na posadzce leżała gruba warstwa słomy, sowich odchodów i pogryzionych kości myszy. Od podłogi do sufitu piętrzyły się grządki, na których dumnie siedziały rozmaite sowy. Eliza przez chwilę patrzyła na to z zachwytem, a następnie zaczęła biegać od sowy do sowy, dokładnie każdą oglądając. Fred pozwolił jej jeszcze trochę pooglądać sowiarnie (dokładniej ich mieszkańców), a następnie udali się do następnej wieży.
Szli korytarzem na siódmym piętrze, gdy nagle Fred zatrzymał się pokazując Elizabeth mniejsze od normalnych, drewniane drzwi.
- To gabinet profesora Flitwicka, nauczyciela zaklęć. Jest chyba najbardziej wyluzowany ze wszystkich, znaczy... no, nie dał nam szlabanu kiedy ja i George daliśmy mu do zjedzenia Kanarkowe kremówki. Pomiń fakt, że przez jakiś czas nazywano go profesorem Kanarkiem. - powiedział Fred i uśmiechnął się na wspomnienie tego wydarzenia.
Eliza zaśmiała się, a potem zeszli po schodach na piętro piąte ("Chyba nie będzie Ci się chciało zwiedzać męskiej łazienki?").
Chłopak poprowadził dziewczynę do biblioteki znajdującej się na czwartym piętrze. Sam rzadko tu bywał, szczerze mówiąc wogóle. Elizabeth weszła do środka i popatrzyła trochę na wnętrze pomieszczenia, jednak po chwili wyszła. Najwyraźniej nie darzyła książek taką sympatią jak Hermiona Granger, którą tam spotkała.
Po chwili wraz z Fredem stali przed Izbą Pamięci. Eliza niepewnie otworzyła drzwi. Kiedy weszła do środka podeszła do jednej z półek i spojrzała się na srebrny medal. Kiedy przeczytała kto go dostał zamarła.
- Tom Marvolo Riddle... - szepnęła i spojrzała się na Freda stojącego obok.
Chłopak zrobił taką minę, jakby był równocześnie smutny, ale i zły.
- Fred, czy Ty... wierzysz że... - próbowała dobrać słowa - ...że Sam-Wiesz-Kto wrócił?
sobota, 15 listopada 2014
Rozdział 2.
- Jesteś metamorfomagiem?! Ale super! - krzyknęła zachwycona Raquelle.
- I na pewno nie jesteś wilą? Nawet po części? -zapytała podejrzliwie Linsey.
- Nie, na pewno nie. - zaśmiała się Elizabeth, przeczesując szczotką, wcześniej blond, a teraz kasztanowe włosy.
- To skąd ta uroda? - zapytała Alicja, dalej wpatrująca się w jej błyszczące włosy.
- Nie mam pojęcia, chyba po mamie. Czekajcie, zaraz... gdzie ja to położyłam...
Eliza wstała i zaczęła grzebać w swojej walizce. Po chwili wyjęła z niej drewnianą, bogato ozdobioną ramkę. Na zdjęciu było widać piękną kobietę trzymającą w rękach bukiet kwiatów i uśmiechającą się przyjaźnie.
- To moja mama Bella. Pochodzi z rodziny niemagicznej, jednak ona jest czarownicą.
Kobieta na zdjęciu uśmiechnęła się szeroko.
- Czyli jesteś półkrwi? - zapytała Barbara.
Elizabeth przytaknęła. Postawiła zdjęcie na komodzie obok łóżka i wzięła się za dalsze rozpakowywanie.
*
George dalej patrzył z rozbawieniem na Freda, a tamten spojrzał na niego z lekkim poirytowaniem.
- Co Cię tak bawi? - zapytał w końcu.
- Nic, nic. - powiedział George sarkastycznym tonem i głośno się zaśmiał. Fred po chwili patrzenia się na brata również zaczął się śmiać. Siedzieli tak dławiąc się ze śmiechu, póki ze swojego dormitorium nie wychyliła się Hermiona i spiorunowała ich wzrokiem. George odkaszlnął i zamknął skrzynię z "Magicznymi Dowcipami Weasleyów".
- No to co robimy? - zapytali się siebie równocześnie.
- Może... - zaczął George i nie dokończył, bo usłyszał za sobą śmiech Alicji wychodzącej wraz z dziewczynami ze swojego dormitorium.
- A tu jest Lavender, Parvati i... o a tam, po lewej, są dormitoria chłopców. Wiesz co? Chyba wypiszę ci na kartce gdzie kto mieszka. Oczywiście łącznie z chłopcami. - Alicja puściła do Elizabeth oczko.
- Oczywiście, Liz marzy o tym aby mieć wypisane na kartce gdzie jest dormitorium każdego z chłopców. - powiedziała ironicznie Barbara i zachichotała.
- Gdyby nie fakt, że chłopcy nie mogą wejść do dziewczyn to zapewne wszyscy pukali do naszych drzwi i czekali na to, że Eliza im otworzy. - powiedziała Raquelle, na co reszta odpowiedziała śmiechem.
Dziewczyny usiadły przy jednym ze stolików. Elizabeth usiadła tak, że Fred mógł się jej dokładnie przyjrzeć.
Dziewczyna miała rumianą twarz i lekkie piegi. Miała błękitne oczy i długie rzęsy. Jej usta miały kolor dojrzałych wiśni. Początkowo zdziwił się, że dziewczyna ma teraz kasztanowe (zresztą piękne) włosy, ale kiedy usłyszał coś o metamorfomagu, wiedział, że chodzi o nią. Nagle Eliza spojrzała się w jego stronę i uśmiechnęła się. Z uśmiechem było jej do twarzy.
Po chwili odwróciła się i wyszeptała coś do dziewczyn. Barbara spojrzała się w stronę bliźniaków i odpowiedziała na coś Elizie.
- Eeeem... nagle przypomniało mi się że muszę... yyy coś zrobić razem z Linsey. - powiedziała Alicja wstając i łapiąc Linsey za nadgarstek.
- Że co? - zapytała Linsey trochę zdziwiona, ale Alicja spojrzała na nią znacząco - a no tak to my już... no pójdziemy zrobić to.
Wstały i ruszyły w stronę dormitorium. Pod jakimś pretekstem wyszły też Raquelle i Barbara, zostawiając Elizabeth z bliźniakami samą.
Eliza przez chwilę tak siedziała, najwyraźniej się nad czymś zastanawiając. Po chwili wstała i ruszyła w stronę Freda i George'a.
- Mogę usiąść? - zapytała patrząc na Freda.
piątek, 14 listopada 2014
Rozdział 1.
Fred siedział z Georgem w pokoju wspólnym Gryffindoru. Właśnie kończyli pracę nad swoim nowym dziełem - proszkiem wyłupkiem. Wyglądał jak różowy cukier puder i po dosypaniu go do czyjejś potrawy, osobie która to zje, oczy urosną do nienormalnych rozmiarów. Kiedy George już wkładał feralny wynalazek do pojemnika, do pokoju weszła profesor McGonagall.
- Proszę o uwagę! - powiedziała patrząc się na różowy proszek rozsypany przed bliźniakami na stole - tak się złożyło, że po raz pierwszy od 50 lat ktoś dopisał się do naszej szkoły w czasie trwania roku. Jest to uczennica, którą przyjęliśmy tylko z tego powodu, że zdała ona wszystkie egzaminy, które mają miejsca w latach 1-4 z wynikiem pozytywnym.
- Pewnie jakaś kujonka. - szepnął Fred do George'a, a ten cicho zachichotał.
- Tak więc teraz jest ona na szóstym roku i będzie mieszkała w dormitorium wraz z Alicją Spinnet, Barbarą Alysson, Linsey Brown i Raquelle Rose.
Dziewczyny spojrzały się na siebie z podnieceniem.
- Kontynuując, mam nadzieję że powitacie ją ciepło i bez żadnych głupich żartów. - mówiąc to spojrzała ponownie na Freda i George'a - Teraz pójdę po nią, a wy w tym czasie trochę tu posprzątajcie.
Profesor McGonagall wyszła z pokoju. Wszyscy wzięli się za sprzątanie, rozmawiając o nowej dziewczynie z przejęciem.
- Ciekawe jaka ona jest... jak myślicie? - zapytała Barbara współlokatorek.
- Mam nadzieję, że w porządku. Nie mam ochoty dzielić pokoju z jakąś kapryśną nudziarą. - odpowiedziała Linsey.
Po jakichś pięciu minutach do pokoju ponownie weszła profesor McGonagall, a za nią dało się zobaczyć kawałek czyjejś walizki.
Profesor zakasłała znacząco, a wtedy wszyscy Gryfoni zamilkli.
- Chciałabym wam przedstawić Elizabeth Colfer, waszą nową uczennice!
Zza pleców McGonagall wyłoniła się nieśmiało wspomniana dziewczyna. Wszystkich zamurowało. Była ładna, bardzo ładna. Fred oderwał się od swojej skrzynki z wynalazkami Weasleyów. Otworzył szeroko oczy i przyglądał się dokładnie nowej Gryfonce.
- Yyym, cześć. - uśmiechnęła się Eliza i popatrzyła przyjaźnie na wszystkich Gryfonów.
- Tak więc Elizabeth - zwróciła się do niej profesor McGonagall - twoje współlokatorki dokładnie Ci wszystko przedstawią i opowiedzą. Wszystkie potrzebne rzeczy takie jak plan lekcji i szaty są w Twoim dormitorium. Wiesz które to?
- Tak, już mi pani powiedziała.
- W porządku. W takim razie zostawiam Cię tutaj. - powiedziała profesor McGonagall i wyszła z dormitorium. Od razu do Elizabeth podbiegły Alicja, Barbara, Linsey oraz Raquelle i po kolei zaczęły się jej przedstawiać.
- Chodź - powiedziała Alicja - pokaże Ci nasze, znaczy teraz też twoje dormitorium!
Raquelle pomogła Elizabeth z jej skrzynią, a po chwili zniknęły za drzwiami do pokoju dziewcząt.
- Ej, ładna jest -powiedział któryś chłopak po chwili ciszy jaka zapanowała w pokoju wspólnym.
- Pewnie wila - powiedziała obojętnie Hermiona stojąca obok Rona i Harry'ego.
Po jakimś czasie wszyscy powrócili do swoich dotychczasowych zajęć.
- Fred? - George pomachał Fredowi ręką przed twarzą - żyjesz?
Fred wyrwał się z zamyślenia. Ta dziewczyna była chyba pierwszą tak idealną z wyglądu dziewczyną jaką kiedykolwiek zobaczył.
- Co? - zapytał nieprzytomnie.
- Fred, czy ona Ci się przypadkiem nie podoba? - zapytał George z głupkowatym uśmiechem na twarzy.
*
W tym samym czasie Elizabeth wyjmowała ze skrzyni swoje rzeczy przekładając je na łóżko.
- Jak się mamy do Ciebie zwracać? - usłyszała za sobą głos Raquelle.
- Możecie Liz, albo Eliza. Jak wam wygodniej - uśmiechnęła się dziewczyna - a ja jak mam do was mówić?
- Do mnie po imieniu - powiedziała Alicja - Barbarę nazywamy Curly, Linsey, Lind, a Raquelle, Elle lub Raq. Albo po prostu po imieniu.
- Skoro jesteśmy z Tobą w pokoju to musimy się trochę lepiej poznać - uśmiechnęła się Linsey.
Elizabeth zamknęła skrzynię i usiadła na łóżku.
- No więc... - zaczęła.